|
Nasza Sawanna Forum o Królu Lwie :)
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Safari Paranoja El leon loco
Dołączył: 27 Lis 2006 Posty: 1573 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: Z domu bez klamek (uciekł)
|
Wysłany: Pon 12:49, 27 Lis 2006 Temat postu: Bionekrotyczne Fanatyki - czyli Safariego Twórczość Radosna |
|
|
Dość karkołomny opowiadań. Niektóre pisane przy współpracy z Chanonem (Konflikt Pokoleń i Legendy Lwiej Ziemi). Ostrzegam, że to 72 stronnicowa kobyła! Miłej lektury!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Safari Paranoja dnia Czw 14:09, 18 Sty 2007, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Safari Paranoja El leon loco
Dołączył: 27 Lis 2006 Posty: 1573 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: Z domu bez klamek (uciekł)
|
Wysłany: Pon 12:51, 27 Lis 2006 Temat postu: |
|
|
W drodze do...
P
amiętam klatkę. I ludzi. Codziennie setki twarzy wpatrujących się we mnie spoza krat. Dni, których nie dało się odróżnić od siebie, rozdzielone nocami wypełnionymi dźwiękiem samochodów i pulsem serca miasta. Zimno i samotność.
Byliśmy uwięzieni we trójkę. Niby podobni, ale coś nas różniło. Ja, w odróżnieniu od nich, pamiętałem. Oni urodzili się tutaj i nie znali innego życia. Jakże im wtedy zazdrościłem...
Po latach w uwięzieniu, mój umysł zepchnął wspomnienia do podświadomości. I tylko sny mi przypominały. Sny, które przyprowadziły mnie tutaj. Sny o moim domu, rodzinie. O gorących dniach i zimnych nocach, o trawie i akacjach. O wielkiej, dumnej skale i siostrze. W krainie Hypnosa czułem smak krwi i ciała istot, którymi tam mnie karmiono. Jednak ich nazwa nielitościwie znikła z mojej głowy.
And the road goes on, seeming ever longer on the Way to Mandalay. Tę piosenkę usłyszałem w samochodzie pewnej nocy trzy tygodnie temu. Nie wiem o czym mówi, ale utkwiła mi w pamięci jak bolesny cierń. Trzy tygodnie minęły od momentu, kiedy ci ludzie zabrali mnie nocą z mojego więzienia i załadowali do furgonetki. Od obu czuć było alkohol. W czasie jazdy, z kabiny dobiegały melodie. A wśród nich ta. Nie wiem czemu pozwoliłem im się zabrać. Może to rytm miejskiej nocy uśpił moje instynkty? Tak. Zaufałem ludziom. To przyszło samo.
Obaj porywacze wywieźli mnie daleko poza rogatki. I tam furgonetka się rozbiła. Byłem bardzo głodny. Mężczyźni byli poranieni, ale żywi. Udusiłem obu i zaspokoiłem swój apetyt. To jednak nie było to samo, co zapamiętałem. Ich mięso było inne.
Uniosłem głowę znad ich szczątków. I zew uderzył w mój umysł jak młot. Głos z mojego odległego domu. Pobiegłem za nim. Kryłem się gdzie tylko mogłem. W rurach, jaskiniach, krzakach. Jadłem co popadło – łaciate krowy, kurczaki i inne zwierzęta. Moją ofiarą padło także dwoje małych ludzi. Nawet nie próbowali walczyć. Ich mięso smakowało wybornie.
Teraz leżę w piwnicy jakiegoś opuszczonego domu. Kryję się przed ludźmi. Wiem, że są tam, na zewnątrz. Słyszę ich, nawet zbyt wyraźnie.
Nie obchodzi mnie to. Ważniejszy jest głos sawanny szumiącej w mojej głowie, wzmacniany tą dziwną melodią. And the road goes on, forever will I wander...
Nagle unoszę głowę. Drzwi do piwnicy się otwierają. Stają w nich te przeklęte dwunogi. Trzymają w rękach jakieś rury. Mają za plecami silne światło, więc nie mogę im się przyjrzeć. Po sylwetkach rozpoznaję, że to duzi mężczyźni.
Kiedy jeden z nich unosi tę rurę do góry, w piwnicy rozlega się grzmot, a moja głowa rozkwita bólem. Nie mogę ustać na nogach.
Zamykam oczy i widzę równinę. Bezkresne, trawiaste pole, lekko pagórkowate, z rzeką wijącą się jak wąż, leżące pod błękitnym niebem. Na horyzoncie majaczą góry.
Słyszę za sobą westchnienie. Odwracam się. Za mną stoi najpiękniejsza lwica jaką w życiu widziałem. Ma biało-srebrne futro delikatne jak pajęcza nić, a na głowie złoty diadem w kształcie płetwy. Mówi do mnie, a jej głos przynosi mi ukojenie. Ból znika tak szybko, jak się pojawił. Lwica powoli rusza w stronę Skały. Idę za nią. Tylko tam mogę być wolny. Na Skale.
...on the Way to Mandalay...
W tekście zostały wykorzystane fragmenty utworu ,,Way to Mandalay” zespołu Blackmore’s Night
Kwestia podejścia
S
zef nie wyglądał na zadowolonego z mojej pracy. Szczerze powiedziawszy w sposobie, w jakim przerzucał kolejne kartki akt, dało się wyczuć pewne zdenerwowanie. Przeczytał ostatnią, dopiero co wydrukowaną stronę i spojrzał mi w oczy.
- Ash. Nie będę ukrywał, że zadania, które powierza ci Agencja, zawsze kończą się sukcesem, ale twoje metody są dość, delikatnie mówiąc, radykalne. O ile dobrze zrozumiałem to w czasie ostatniej misji wysadziłeś zamek Złej Królowej, a kiedy dowiozłeś Śliczną Królewnę do domu, nie była już dziewicą...
- Szefie! Trzeba było ją zobaczyć. Na pewno nie odmówił by jej pan niczego. Nie moja wina, że tak działam na kobiety.
Boss poczerwieniał na twarzy. Wybałuszył oczy, aż pomyślałem że mu wypadną. Poderwał się gwałtownie a jego potężny brzuch zafalował.
- DZIAŁASZ! NA! KOBIETY! Ona miała szesnaście lat, do cholery! Jej rodzice zaskarżyli nas na pięćdziesiąt tysięcy!
Zrozumiałem, że tym razem przegiąłem. Ale chyba mnie nie wywali z agencji? Nie, to niemożliwe.
- Ostatnia szansa? – zapytałem pokornie.
Capo di tutti capi spojrzał na mnie złośliwie i uśmiechnął odsłaniając rząd lśniących krokodylich zębów.
- Taaaa... Mam takie zlecenie. Jeżeli je spieprzysz, wylatujesz. I to z wilczym biletem. Dotarło?
- O...oczywiście. – Odetchnąłem z ulgą. – Co mam zrobić? Zabić Otyugha? Czy smoka bagiennego? A może...
Szef pomachał ręką.
- Nic z tych rzeczy. Jedziesz do Afryki. Skontaktuj się z naszą agentką – Runą. I pamiętaj: skopiesz – lecisz. Możesz odejść.
Pokiwałem głową i wyszedłem z jego gabinetu.
***
Za drzwiami znajdował się długi, sterylnie czysty korytarz. Udałem się prosto do Działu Sprzętu.
Otworzył mi, jak zwykle, Mitrus – gnom o szerokim uśmiechu, gęstej brodzie i głowie ukrytej pod hełmem ozdobionym ochronnymi runami, soczewkami i innym badziewiem niezbędnym w jego pracy.
- Ash! Jak miło, że wpadłeś! Arakel przywitaj się! – Arakel był drugim magazynierem i konstruktorem sprzętu, a prywatnie - elfem. Wysoki, wyniosły i trochę dziki był wręcz stereotypowym elfim magiem. Razem opracowali i wykonali połowę zabawek, które niejednemu agentowi uratował życie. Arakel nie uniósł głowy znad rozłożonych na blacie szkiców i tylko mruknął coś niewyraźnie.
Wszedłem do magazynu. Mitrus podał mi nieduży, skórzany plecak z logiem Agencji Do Spraw Opowieści, Legend i Bajań Starych Bab – liściem koniczyny i dwoma skrzyżowanymi sierpami. Był to standardowy Terenowy Niezbędny Plecak Agenta – notabene wynalazek dziadka Mitrusa. Posiadał wiele funkcji - produkował racje żywnościowe (suszone owoce, suchary, woda itp.), mógł się rozłożyć w trzyosobowy namiot, który zawierał trzy koce wykonane z Elfiego Smoczysplotu oraz apteczkę, potrafił rozświetlić się do jasność pochodni i był w stanie zmieścić rzeczy osobiste agenta. Jak głosi agencyjna legenda, dziadek zaprojektował go zainspirowany grą ,,Tomb Raider”.
- Tu masz wszystko co będzie ci potrzebne. Sekretarka szefa przysłała mi chochlika zaraz po twoim wyjściu od niego. – Wziąłem plecak do ręki. Nie ważył dużo. Nie musiał.
- Dzięki Mitrus. Co z bronią?
- Bronia wyjechała do mamy – Mitrus roześmiał się ze swoje stałego dowcipu.
- Bez żartów. Nie jestem w nastroju.
- Masz Śpiocha. Nie mogę dać ci nic innego. Polecenie z samej góry – dodał tonem wyjaśnienia i wskazał palcem sufit. - Chyba, że...
- Chyba, że co? – Byłem w takim humorze, że zgodziłbym się nawet na wykałaczkę, jeżeli tylko gwarantowała by mi pomyślne ukończenie zadania.
- Chyba, że wypróbujesz mój wynalazek. – Gnom podał mi ładny amulet w kształcie tarczy.
- Podoba ci się? – zapytał. – To Amulet Schronienia. Działa tak – bierzesz go w rękę i mówisz Stam-azar. Wtedy ty i osoba, której dotykasz zostanie okryta polem siłowym. Tylko powietrze może przez nie przeniknąć. W warunkach laboratoryjnych działa świetnie, ale nie wiem jak będzie się zachowywał w terenie.
- Jasne. Czyli chcesz ze mnie zrobić królika doświadczalnego? – zapytałem zbyt złośliwie niż miałem zamiar. Jednak gnom nie pozostał mi dłużny.
- O proszę! Tchórz obleciał Wojownika Nocy. A ja głupi myślałem, że wy się niczego nie boicie!
- I miałeś rację! Dawaj to świecidełko! – Prawie wyrwałem mu amulet z rąk, ale zręcznie schował go za plecy i pogroził mi palcem.
- A...a...a...a...! Co się mówi?
Westchnąłem.
- Proszę – mruknąłem niechętnie.
To wyraźnie ucieszyło Mitrusa, bo podał mi wisiorek i odprowadził do drzwi.
***
Gdy wszedłem do swojej kwatery, Odłamek szczeknął krótko. Był on czymś w rodzaju wilczego Robocopa, moim wiernym towarzyszem. I zdolnym telepatą. Miał taką zdolność, od kiedy wróciliśmy z mojej drugiej misji. Trafił w pole silnego oddziaływania psionicznego i tak mu jakoś zostało.
- Coś ty taki struty? Godzilla cię wylał? – Pytanie nie zadało sobie trudu, żeby najpierw przejść przez moje uszy.
- Co ty kpisz czy o drogę pytasz? Mnie? – Udałem zdziwienie. – Idź do Mitrusa, niech cię nasmaruje. Przyda ci się to. Jedziemy do Afryki. – Odłamek zamerdał metalowym ogonem i wyszedł z pokoju.
Zarzuciłem plecak na plecy, a Śpiocha umieściłem w kaburze.
Jest jedna rzecz, którą musicie o mnie wiedzieć. Moim ojcem był Var-Celsus - jeden z Wojowników Nocy, którzy w służbie Ashapoli zajmują się walką z demonami snów. To szalenie niebezpieczne zadanie. Śmierć jest tu jednym z przyjemniejszych końców. O innych wolałem nawet nie myśleć.
Kowboj Zmierzchu, tak go nazywano. I tak jak wszyscy kowboje był samotnikiem. Oddzielił się od drużyny i przez to zginął. Niestety, choć odziedziczyłem jego dar, to nie chcieli mnie z powrotem wśród Wojowników Nocy. Dlatego dołączyłem do Agencji. Nie było mi tu źle. Mogłem pracować sam, pensja była całkiem niezła, miałem gdzie spać i co jeść. Nie było więc na co narzekać. No może oprócz Godzilli.
Skończyłem się pakować.
***
Poszedłem do Działu Portali, po drodze zgarniając Odłamka z warsztatu Mitrusa.
Kalina, główna teleportantka uśmiechnęła się nieśmiało, na mój widok i spłonęła uroczym rumieńcem. Wspominałem już, że moja półniebiańska krew robi piorunujące wrażenie na dziewczynach? Doskonałe mieszanki, takie fifty-fifty, zdarzają się szalenie rzadko. Ja ma szczęście być jedną z nich. Po niebiańskiej matce, odziedziczyłem urodę i zręczność, a po ojcu dostałem ludzką elastyczność, pomysłowość i dziedzictwo Var-Celsusa, o którym już wspomniałem. Kalina, nadal czerwona jak burak, otworzyła magiczne wrota, za którymi czekała moja misja ostatniej szansy. Puściłem jej oczko i wskoczyłem w fioletowo-złoty blask portalu.
***
Lądowanie nie należało do zbyt przyjemnych. Ledwo udało mi się utrzymać na nogach. Agencja zdecydowanie musi zainwestować w badania nad portalami, pomyślałem. Pierwszym co poczułem było gorąco. Skwar lał się z nieba strumieniami. Słońce, niemrawe raczej w Europie, tu naprawdę pokazywało na co je stać. Drugim wrażeniem było uczucie obserwacji. Odłamek warczał cicho. Nagle rozległ się szelest i z trawy wyszła młoda, brązowa lwica. Nie wykazywała zbytnich chęci do ataku, ale na wszelki wypadek nie zdejmowałem dłoni z kolby Śpiocha.
Lwica zlustrowała mnie krytycznym wzrokiem. I przemówiła.
- Ty jesteś Ashton Terikamita? – zapytała.
Nie zdziwiło mnie to zbytnio. Kiedy pracuje się w miejscu, takim jak Agencja, to człowiek widuje różne dziwne rzeczy.
Zapytacie pewnie, jakim cudem ją zrozumiałem? Cóż... to jedna z ciekawszych właściwości światów równoległych. Nawet jeżeli kiedyś była tu budowana wieża Babel, to przybysz z zewnątrz może się bez problemu dogadać z każdym kto umie mówić. Nikt nie wie czemu tak jest.
Skłoniłem się nisko.
- Oczywiście. A ty to...?
- Agentka Runa Benostrov. Myślałam, że będziesz przystojniejszy.
Zatkało mnie. Lwica, która mnie obraża. Tego to jeszcze nie grali. Wziąłem się, jednak w garść. Nie chciałem skopać misji, a kłótnia z moim kontaktem na samym jej początku, była jedną z najpewniejszych dróg do kompletnego fiaska.
Półrobot szturchnął mnie w nogę.
- A. Racja. To jest Odłamek.
- Odłamek? Co to za imię? – Runa spojrzała na wilka bez szacunku.
- Mnie się podoba – przekazał mój towarzysz do jej umysłu. Lwica zrobiła wielkie oczy.
- Telepatia! Zawsze chciałam coś takiego zobaczyć! - Runa miała minę, jakby objawił jej się co najmniej półbóg.
Popatrzyła na mnie życzliwszym wzrokiem.
– Przepraszam, że tak na ciebie wskoczyłam. Wszyscy są trochę nerwowi przez ostatnie wydarzenia.
- A co konkretnie się stało? – zapytałem.
Odwróciła się w stronę dużej skały majaczącej w oddali.
- Wyjaśnię ci po drodze.
Nie miałem wyboru. Ruszyłem za nią.
***
- Sytuacja wygląda tak: Niedawno, w bliskiej okolicy Lwiej Skały – Lwica wskazała łbem na miejsce, w stronę którego zmierzaliśmy. – zaczęły się pojawiać dziwne znaki.
- Jakie dokładnie?
- Odciski dłoni. Czasami w litym kamieniu, czasami w ziemi lub na drzewach.
Z czymś mi się to kojarzyło, ale nie wiedziałem z czym. Jak ja nienawidzę tego uczucia. Syknąłem przez zęby; to zawsze pomagało mi w myśleniu.
- Co się stało? – zapytała lwica.
- Nie. Ale to co powiedziałaś, Runa... coś mi przypomniało.
- Czy to może się przydać? – W oczach lwicy zalśniły ogniki nadziei.
- Nie, raczej, nie.
- Szkoda. – Posmutniał wyraźnie.
- Co więcej wiesz? – powróciłem do tematu.
Zastanowiła się.
- No cóż. Pojawiają się tylko w nocy. I niezbyt daleko od Lwiej Skały. To wszystko.
Skinąłem głową.
- Czemu przyjęli cię do Agencji? – zmieniłem temat na bardziej konwersacyjny.
Lwica zatrzymała się.
- Na pewno chcesz wiedzieć? – spytała podejrzliwie.
- Pracujemy dla tej samej firmy i, chcąc nie chcąc, musimy się trzymać razem. Myślę, że nasza współpraca będzie ułatwiona, jeżeli czegoś się o sobie dowiemy.
- Ok, jak chcesz. Ale pamiętaj, że cię ostrzegałam. –Runa nabrała powietrza. – Otóż... jestem naturalnym bimorfem.
- Czyli potrafisz zmieniać kształt. I co w tym takiego strasznego?
- Dla mnie nic, ale niektórzy nie lubią zwierzoludzi.
- Ja się do nich nie zaliczam, możesz mi wierzyć.
- Twoje szczęście – mruknęła. – A ciebie co przywiało w łapy Godzilli?
- Słyszałaś o Var-Celsusie? – odparłem.
- Kowboj Zmierzchu? Kto o nim nie słyszał!
- No widzisz. To był mój ojciec. Odziedziczyłem po nim tę moc, ale nie jestem tak dobry jak on. Często posyłają mnie, żebym zabił jakiegoś sennego demona. Troszkę namieszałem w czasie ostatniej misji i już mieli mnie wyrzucić, ale Godzilla dał mi ostatnią szansę. Jak mi się teraz nie uda to...
- ...wylecisz! – dokończył wilk.
- Ty się tak nie ciesz, stary. Polecisz razem ze mną. A jak nie znajdę pracy, to cię sprzedam na żyletki.
- Nie zrobisz tego! – zaprotestował.
- Owszem zrobię – odparłem z kamienną miną.
- Nie przejmuj się, Ashton – wtrąciła Runa.
- Po prostu Ash.
- Ok. Więc, Ash, nie martw się. Mnie tu wydelegowali bo zawaliłam zadanie. Miałam skończyć na zielonym trawniku, ale szef przekonał Radę. Jak więc widzisz, Godzilla nie jest taki zły.
Próbowałem jakoś przetrawić słowa Runy, o tym, że nasz szef może być przez kogoś lubiany, jednak nadal ta koncepcja nie mieściła mi się w głowie. Słowa ,,Godzilla” i ,, nie zły” w jednym zdaniu zakrawały na paradoks. Wtedy uznałem, że Runa jest jedyna w swoim rodzaju. I wiecie co? Nie myliłem się.
***
W końcu dotarliśmy do podnóża Lwiej Skały. Na spotkanie nam wyszły cztery lwy – dwa samce i dwie samice. Większy jegomość spojrzał na Runę.
- Kim jest twój towarzysz? – zapytał władczym tonem.
Para młodszych bestii patrzyła na mnie ciekawie. Samiec był ciemno umaszczony i trochę mniejszy od tego, który się odezwał. Miał też wąską bliznę biegnącą przez lewe oko. Jego towarzyszka lekko się do niego przytulała.
Czwarty osobnik – starsza od pary i jaśniejsza lwica również patrzyła na Runę. Ta skłoniła się lekko, a za jej przykładem poszedłem ja i Odłamek.
- To potężny wojownik, który ma rozwiązać nasze problemy – odpowiedziała Runa.
Większy, najwyraźniej jakaś miejscowa szycha, zlustrował mnie wzrokiem.
- Niezbyt imponujący. Mimo to... Witaj na Lwiej Skale. Jestem Simba - władca Lwiej Ziemi. To moja małżonka Nala. – Wskazał łbem na starszą lwicę.
Próbował przedstawić pozostałą dwójkę, ale młodsza przerwała mu wpół słowa.
- Na imię mam Kiara, a to Kovu. – Ciemny lew skinął mi głową, jak jeden profesjonalista drugiemu.
Znowu głos zabrał Simba.
- Kiara jest moją córką, a Kovu zięciem. Jak ty się nazywasz?
- Ashton Terikamita, ale najczęściej nazywają mnie Ash.
Płaty metalu na zadzie i głowie Odłamka lśniły w promieniach afrykańskiego słońca. Kiara zbliżyła się ostrożnie i lekko szturchnęła go łapą.
- Hej! Ubrudzisz mi pancerz! – zawołał wilk bezgłośnie.
Lwy stuliły uszy, najwyraźniej zastanawiając się, czy przypadkiem nie oszalały. Była to klasyczna reakcja na pierwszy kontakt z dziwną formą porozumiewania się, jaką posługiwał się wilk.
Przerwałem tę niezręczną ciszę.
- Odłamek, grzeczniej! Wybaczcie mu, jest trochę niewychowany – usprawiedliwiłem go.
- Tato, a może ja i Kovu pokażemy Ashowi widok z klifu? – zaproponowała Kiara.
Zerknąłem w górę. Kawałek na lewo ode mnie wznosił się ogromny występ skalny podparty kamieniem.
- Z tego klifu panienko? – Wskazałem kciukiem.
- Nie ma tu innego. Chodźmy. - Odwróciła się i wbiegła na górę wraz z Kovu. Ruszyłem niespiesznie za nimi.
Widok z krańca klifu Lwiej Skały jest naprawdę imponujący. Rozległa sawanna, wijąca się rzeka, małe pagórki, parasolowate akacje. Przepiękny widok jak z pocztówki. Wilkowi też się podobało, czemu dawał wyraz podnieconymi okrzykami słyszalnymi tylko wewnątrz czyjegoś mózgu. Na horyzoncie majaczyły ciemne, burzowe chmury.
Kiara bardziej niż panoramą interesowała się mną. Ciągle zadawała mi pytania, co zaczynało być ździebko irytujące.
- Skąd się tu wziąłeś?
Postanowiłem uciąć ten wywiad.
- Nie uwierzyłabyś – odparłem. - Słuchajcie... pokażcie mi te odciski, o których mówiła Runa. Wiecie, te dłonie.
Kovu powoli pokiwał głową w zamyśleniu.
– Tak. To zdecydowanie dobry pomysł – powiedział z namysłem.
Poprowadzili mnie ku ścianie obok wejścia do jaskini. Wyraźnie odbity w skale, widniał kształt ludzkiej pięciopalczastej dłoni.
Kiara zadrżała nerwowo. Przytuliła się do swojego męża i uspokoiła nieco. Wyglądała żałośnie.
Kovu odetchnął głęboko i spojrzał mi w oczy.
- Możemy ci zaufać? – zapytał.
- Musicie. Inaczej nie uda mi się wam pomóc. – Wzruszyłem ramionami.
- Dobrze więc. Oboje sądzimy, że to Kiara. Nikt, oprócz nas i ciebie, nie wie o tym.
Uniosłem powieki w zdumieniu i dotknąłem znaku.
- Niemożliwe. Ona na pewno nie ma tyle siły żeby odcisnąć dłoń w skale, a poza tym to ludzka ręka, a nie łapa. – Uniosłem przednią kończynę Kovu i zaprezentowałem.
Lew pokręcił głową.
- Źle mnie zrozumiałeś. To nie Kiara to robi, tylko coś przez nią. Nie mamy pojęcia co, ale na pewno nie ma dobrych zamiarów.
Nagle poczułem, że elementy układanki wskakują na swoje miejsce. Prawie usłyszałem kliknięcie. Gwałtownie odskoczyłem od skały.
- Christabella – wyszeptałem. Wszyscy spojrzeli na mnie. Pierwszy odezwał się Kovu.
- Co? Jaka Christabella? – spytał.
Teraz głos zabrał Odłamek. Był wyraźnie przerażony.
- Mało prawdopodobne, ale możliwe, taką przynajmniej mam nadzieję – dodał. - Kiaro opowiedz nam o swoich snach.
Lwica stropiła się lekko. Kovu pocieszająco potarł pyskiem jej kark.
- No więc... Zawsze występuje tam Zira. Matka Kovu – dodała tonem wyjaśnienia. – Goni mnie i ma na plecach takie macki, i mówi, że mnie zabije, że się zemści. Ale mówi jakoś dziwnie. Nieswoim głosem. Czasami budzę się poza jaskinią, w której śpimy. A dookoła mnie są te znaki.
Wymieniłem z wilkiem porozumiewawcze, pełne lęku spojrzenia. Jeżeli wierzyć opowieściom mojego ojca, wszystkie symptomy się zgadzały.
Ukucnąłem przed Kiarą i położyłem jej rękę, tam gdzie u człowieka byłoby ramię.
- Kiaro. Nie wiem czy powodem jest ta, o której myślę i, szczerze powiedziawszy, mam nadzieję, że się mylę. Ale mimo wszystko, spróbuję ci pomóc - Zwróciłem się do Kovu.
– Musimy pogadać na osobności. Chodźmy do jaskini.
Wstałem i skierowałem się do groty. Lew podążył za mną. W środku panował półmrok i dał się czuć ostry zapach sierści.
- Kovu. Jeżeli chcesz żebym wyleczył Kiarę, to musisz mieć ją cały czas na oku. Kiedy tylko zaśnie, przybiegnij do mnie. Tylko bądź ostrożny! Ona nie ma prawa się dowiedzieć, że chcę wejść do jej snu, bo założy sobie blokadę i nici będą z operacji. Rozumiesz? – zapytałem ściszonym głosem.
- Tak. Oczywiście – westchnął ciężko. –Pomóż jej, błagam cię. Ona jest dla mnie wszystkim.
- Pomogę. Spokojnie. – Uśmiechnąłem się szeroko. Zawsze tak mam, kiedy jestem zdenerwowany. - Chyba zbiera się na burzę. Pójdziesz ze mną rozstawić namiot? – Miałem cichą nadzieję, że Kovu nie usłyszał jak głos mi drży.
***
Rozłożyłem się u podnóża Lwiej Skały.
Burza zdążyła rozszaleć się na dobre, a że Odłamek siedział w jaskini i rozmawiał z Simbą i jego żoną, miałem cały namiot dla siebie. Właśnie miałem położyć się spać, kiedy ktoś zaszurał do klapy. Zwlokłem się z posłania i odsłoniłem wejście. Na deszczu stała Runa. Odsunąłem się i wpuściłem ją. Wyglądała jakby oberwała z armatki wodnej, a potem tańczyła w myjni automatycznej. Położyła się ciężko. Przykryłem ją kocem. Elfi Smoczysplot doskonale wchłaniał wodę oraz bardzo dobrze rozgrzewał.
- Znalazłeś coś o tych znakach? – zapytała.
Przyglądałem się jej uważnie. Zastanawiałem się jak wygląda w swojej prawdziwej formie. A może ta była prawdziwa? Tego nie wiedziałem, ale trzech rzeczy mogłem być pewny: w drugim kształcie była humanoidem, kobietą i jeżeli druga postać była tak atrakcyjna, jak obecna, to musiała mieć szalone powodzenie.
- Tak. Coś co może zakończyć śledztwo. Ale ciągle mam nadzieję, że się mylę.
- Dlaczego? Nie chcesz ukończyć zadania?
Pokręciłem głową przecząco.
- To nie oto chodzi. Dopóki się nie upewnię, że mam rację, wolę nie rozgłaszać swoich przypuszczeń. Zaprawdę powiadam ci... nie pytaj czemu.
Odwróciła wzrok. Pomimo futra, dojrzałem, że się rumieni.
- Ash? Czy chciałbyś zobaczyć jak naprawdę wyglądam?
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, przez klapę wsadził łeb Kovu. Był wyraźnie rozgorączkowany.
- Ashton! Kiara uciekła na szczyt Skały! Jak tylko zasnęła, wstała i poszła! Znalazła jakąś dziurę w jaskini i mi się wymknęła!
Zerwałem się, złapałem amulet, Śpiocha i płaszcz przeciwdeszczowy. Za mną, z namiotu wypadła Runa.
Wbiegliśmy na klif. Z jaskini wyszedł Simba i jego poddane. Wśród nich zobaczyłem Odłamka. Musiałem przekrzykiwać wycie burzy.
- Simba! Odwołaj lwice! Nie dadzą rady Christabelli! Runa! Odłamek! Za mną!
Rzuciłem się w stronę ścieżki na szczyt, ale drogę zagrodził mi Kovu.
- Idę z tobą! Nie zostawię Kiary samej!
Nawałnica szalenie utrudniała wspinaczkę, więc na wierzchołek dotarliśmy dopiero po kilku minutach.
Zatrzymałem się żeby nabrać tchu. Przez zacinający deszcz nie widziałem dokładnie, ale Odłamek wyczuł Kiarę telepatycznie.
Wyciągnąłem Śpiocha i kropnąłem ją. Lwica padła na ziemię jak podcięta. Śpioch to pistolet usypiający, który agenci dostawali jako przydziałową broń do samoobrony, nie był w stanie nikogo skrzywdzić, ale Kovu o tym nie wiedział. Zaryczał i skoczył na mnie. Odsunąłem się i jego też ululałem. Nie było czasu na zabawy. Zmówiłem modlitwę do Ashapoli i położyłem się obok Kiary. Kiedy aktywowałem amulet, niebo pokryło się drobną siateczką fioletowych linii. Nie mogłem ryzykować trafienia piorunem w nasze bezbronne ciała. Wystrzeliłem ze Śpiocha w siebie. Po chwili znalazłem się w śnie Kiary.
***
Musicie wiedzieć, że w krainie snów niekoniecznie obowiązuje żelazna logika. Powiem więcej - logiczny sen to coś praktycznie niespotykanego. Miejsce zdarzeń może się zmieniać z sekundy na sekundę, przeskakując z lodowych pól Arktyki do wnętrza wulkanu tylko po to żeby momentalnie okazało się, że to nie wulkan tylko wasza stara szkoła.
Najgorzej to jest z koszmarami. A ja trafiłem do jednego z ciekawszych przykładów w swojej karierze. Stałem na jakimś błotnistym polu, ciągnącym się po horyzont. Padał ulewny deszcz. Niedaleko nas pojawiła się Lwia Skała.
Miałem na sobie zbroję Var-Celsusa – wygodny mundur, między nitki którego zostały wplecione cienkie, giętkie druty. Ubiór ten był lekki i wygodny, a zarazem bardzo mocny. W dodatku mundur dostosowywał kolor swojego wzoru maskującego do okolicy, więc teraz był szaro - brązowy. Na głowie miałem szerokoskrzydły kapelusz. Moją pierś przecinały dwa bandolety, spięte w okolicy splotu słonecznego klamrą w kształcie niedźwiedziej łapy. W szlufki pasów powtykane były naboje do dwóch monstrualnej wielkości boków, które niosłem w olstrach na plecach. Tym strzelbom należy się słowo opisu. Wykorzystuje się do nich trzy rodzaje amunicji – śrut, race i specjalne kołki na demony. Na bandoletach miałem po cztery sztuki z każdego rodzaju. Same spluwy były bardzo celne i kunsztownie wykonane. Łoża wraz z kolbami wykonano z włoskiego orzecha lakierowanego na ciemny kolor, a komory zamkowe zdobiły reliefy przedstawiające sceny z polowań na bizony. I rzeczywiście; spotkania z taką bronią nawet bizon by nie przeżył.
Usłyszałem krzyk. Pobiegłem w stronę, z której doleciał. Musiałem być ciągle skoncentrowany, żeby nie stracić kontroli nad przyczynowością i rozsądkiem, bo wtedy moja misja nie mogłaby się udać. Zobaczyłem Kiarę kulącą się w błocie. Nad nią stała jakaś chuda lwica, której z grzbietu wyrastały cztery zakończone ludzkimi dłońmi macki. Kiedy tylko lwica się poruszyła zauważyłem lekki przebłysk, zaledwie sugestię, białej sukienki. Wtedy nabrałem kamiennej pewności. Strach we mnie pękł, a kontrolę przejęła druga natura – dusza Var-Celsusa - Kowboja Zmierzchu. Mojego ojca. Przyklęknąłem i uniosłem strzelbę do ramienia. Choć odległość do walczących była niewielka, to bałem się strzelać. Z trzech powodów; po pierwsze - wiedziałem, iż Christabella jest demonem na tyle niebezpiecznym, że zwykły frontalny atak skończyłby się dla mnie tragicznie. po drugie - miałem tylko dwa strzały, a załadowanie nowych nabojów trwa dobrą chwilę. Trzecim powodem była zbyt duża szansa na to, że trafię Kiarę; wtedy demonica miałaby wolną drogę do przejęcia jej ciała. Christabella, teraz w formie lwicy (domyśliłem się, iż jest to owa Zira, matka Kovu) nic nie mówiła tylko trzymała jedną mackę na głowie córki Simby i rechotała. Kiara płakała jak małe, spanikowane dziecko. To był już ostatni etap konkwisty jej umysłu, więc zjawiłem się w ostatniej chwili. Musiałem zaryzykować. Wstrzymałem oddech i powoli nacisnąłem spust. Strzelba bluznęła ogniem, a huk wystrzału poniósł się po całej równinie. Trafiłem Christabellę – Zirę w bok. Ku mojemu przerażeniu rany zasklepiły się w ułamku sekundy.
- Uch, ty idioto – zbeształem sam siebie. – Ze śrutem do Christabelli?! Życie ci niemiłe?
Chuda odwróciła się.
– Czekałam na ciebie, Var-Celsusie – rzekła. Zdumiałem się. Skąd ona o mnie wiedziała, do cholery?
Szybko jednak wróciło mi opanowanie i pokazałem jej brzydki, międzywymiarowy gest. Skoczyła na mnie z rykiem, odrywając mackę od Kiary. Dokładnie tak, jak się spodziewałem. Rzuciłem się w bok i zdzieliłem ją kolbą. Nie miało to zbytniego efektu. Zira stała na ziemi pewnie i paskudnie się uśmiechała. Wierzcie mi - nic nie potrafi mieć tak perfidnego wyrazu pyska jak opętany przez demona lew. Teraz nie było już innego wyjścia. Musieliśmy walczyć.
Spróbowałem sobie przypomnieć, co ojciec opowiadał mi o Christabelli. Podobno to jeden z groźniejszych demonów snów, zaraz po Freddym Kruegerze. Zira jednak nie była jej prawdziwą powłoką, tylko przejętą dusza. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. Niespodziewanie dwie z czterech macek wystrzeliły w moim kierunku i unieruchomiły mi ręce. Pozostałe zajęły się nogami. Poczułem porażające zimno i niematerialną siłę ściskającą moje kończyny. Upuściłem strzelbę i krzyknąłem. Moja misja, a może nawet życie, skończyłyby się w tym momencie, gdyby nie Kiara, która rzuciła się z rykiem na kark lwicy i ugryzła ją mocno. Jej zęby z łatwością przegryzły skórę. Nie zdołała się wpić mocno, ale to wystarczyło żeby zdekoncentrować Christabellę. Poczułem jak ucisk na moich członkach znika. Za to macki porwały Kiarę i rzuciły daleko. Zira stała i śmiała się głośno opętańczym śmiechem wiedźmy z bajki. Poczułem przypływ gniewu, a wraz z nim odwagi.
- Dlaczego!? Christablello, czemu!? Po co ci ta mała!? – wrzasnąłem.
Demon w ciele kocicy spojrzał na mnie wyniośle.
- Ona? Była mi potrzebna tylko do jednego - jako przynęta. Sama nie mogę podróżować między światami, ale wiedziałam, że ty jesteś w stanie synu Marona. Pogadałam więc sobie z twoim szefem, przypomniałam mu kilka rzeczy, a on wysłał cię tutaj. Dobry, stary Godzilla. Zawsze można na nim polegać.
Odebrało mi mowę. Próbowałem odrzucić od siebie tą myśl. Mój przełożony mógł być służbistą i wyzyskiwaczem, ale, do cholery, nie bratałby się z demonami! Zupełnie nie wiedziałem co o tym sądzić. Demonica mówiła bardzo przekonywująco, ale naczelną zasadą Wojowników Nocy, a przynajmniej mojego ojca, było – „nigdy nie ufaj demonowi”.
Znajdowałem się w takiej sytuacji, że pozazdrościć. Sam, bez możliwości wezwania wsparcia, naprzeciw demona, który najwyraźniej miał władzę nad moim zwierzchnikiem, uzbrojony w strzelbę załadowaną nieskutecznymi nabojami. Musiałem grać na czas. Może coś wpadnie mi do głowy za chwilę.
- Ale po co chciałaś się tu dostać? Piekielne Wymiary już ci nie wystarczają? – zapytałem. Zdumiałem się słysząc całkowicie spokojny ton mojego głosu.
- Głupcze! To kraina wręcz nieskończonej many! Z moimi zdolnościami podporządkuję ją sobie w kilka dni, a wtedy będę mogła odbudować Ciche Wzgórze i panować tam na wieki wieków! – odparła tonem nawiedzonego kaznodziei.
Pomysły jakoś nadal nie chciały zagnieździć się w mojej głowie.
- Ciche Wzgórze? Niezbyt demoniczna nazwa, nie sądzisz? A w ogóle to co to jest? Jakaś twoja świątynia?
Lwica uniosła brwi do góry.
- Owszem można to nazwać świątynią. Pokażę ci. - Jedna z macek runęła do przodu i złapała mnie za czerep.
Lwia Skała, deszcz, drzewa wszystko zaczęło się rozmywać. W okamgnieniu stałem na ulicy niedużego, amerykańskiego miasteczka. Zewsząd otaczała mnie gęsta mgła, w której co chwilę przemykały jakieś rozmyte kształty. Czułem się co najmniej nieswojo. Zobaczyłem tablicę ,,Witamy na Cichym Wzgórzu”.
- Ładnie tu, nieprawdaż? To moje królestwo – odwróciłem się w stronę głosu. Obok mnie stała mała, na oko dziesięcioletnia, czarnowłosa dziewczynka, ubrana w białą sukienkę, ściskająca w ręku pluszowego królika. Jej prawdziwą naturę zdradzał, jednak wyraz twarzy. Patrzyła na człowieka tak, jakby zastanawiała się, jaki rodzaj śmierci przysporzy mu najwięcej bólu, a jej sadystycznej radości. Na wargach błąkał jej się cyniczny uśmieszek zawodowego szulera, który nie zdradził przeciwnikowi wszystkich zasad gry. Jedyną dobrą stroną tej przemiany było to, że schowała macki.
- Ty jesteś Christabella? – spytałem, niedowierzając własnym oczom.
– No i po cholerę się głupio pytasz? Owszem, to ja. Stwórca Cichego Wzgórza, jego strażnik i kat wszystkich, którzy tu przybędą – odparła rozdrażniona, ale z dumą.
Jej oczy zaszły mgiełką wspomnień.
- To było piekło na ziemi. Nikt nie wychodził stąd taki, jaki był na początku. Ludzie albo wariowali, albo ginęli. Tak to się toczyło przez lata - przybywały kolejne osoby, a ja się z nimi bawiłam – uśmiechnęła się promiennie, ale zaraz rysy jej stężały i na twarz wypełzł wyraz kompletnej nienawiści. – Ale później coś poszło nie tak. Zjawił się ten doktorek Abernathy, a później moja cholerna siostra i ci jej kumple. Miasteczko przestało być tym czym było. Ta pieprzona miłośniczka country wygnała mnie z miejsca, które zamieszkiwałam od wieków.
Teraz muszę odbudować swoje rezerwy mocy, żeby to samo zrobić z nią. Błąkałam się długo po Zewnętrznych Wymiarach, aż wyczułam manę, płynącą z Lwiej Ziemi. Byłam, jednak zbyt słaba żeby po prostu tam wtargnąć. Wykorzystałam resztkę energii i wślizgnęłam się do snów tej głupiej kocicy. Nie wystarczyło mi mocy, żeby pozostać w swojej formie, więc pozwoliłam jej umysłowi nadać mi kształt – urwała na chwilę - Ziry. Przez jakiś czas szło dobrze, choć umysł Kiary się opierał. Okazało się, jednak, że pobieranie mocy przez opanowane ciało trwałoby cholernie długo, skontaktowałam się więc z twoim szefem.
Kiedy cię zabiję, twoja dusza umożliwi mi materializację na Lwiej Ziemi. Ale znaj łaskę pańską. Przed śmiercią pozwolę ci pozwiedzać.
Łaska pańska na pstrym koniu jeździ. – Przypomniałem sobie przysłowie. – Nie wiadomo, kiedy wbije mi nóż w plecy... - Wtedy do głowy wpadła mi genialna myśl.
- Zaraz! Zależy ci wyłącznie, na powrocie tutaj? Tylko od tego potrzebujesz magii? – wykrzyknąłem.
Christabella przytaknęła niechętnie.
- No to mam przedni pomysł. Wilk będzie syty i owca będzie cała. Ty chcesz się pozbyć siostry, a ja mam się pozbyć ciebie z Lwiej Ziemi. Możemy więc sobie pomóc. Jesteśmy tu realnie czy to tylko iluzja?
Demonica spojrzała na mnie dziwnie.
- Zakonie! Co za kretyn! – westchnęła - To jedyne miejsce gdzie mogę się przenieść nie zużywając mocy. Jesteśmy tu naprawdę.
- No to świetnie! Zawrzyjmy układ – ja ci pomogę zniszczyć twoją siostrę, a ty wyniesiesz się z umysłu Kiary i już tam nie wrócisz. Bez obecności wroga będziesz mogła odbudować swoje rezerwy na miejscu. Panimaju?
- Taaa... – mruknęła powoli. – To ma sens. Zgoda. Niech będzie.
Nie ufałem jej, to chyba oczywiste. Ale jaki miałem wybór?
Gdy załadowałem obie strzelby kołkami Christabella odsunęła się gwałtownie.
- Co ty robisz, do cholery?! – krzyknęła. Uspokoiłem ją gestem.
- Na twoją siostrę zwykły śrut na pewno będzie nieskuteczny. Tak, jak na ciebie. Dlatego ładuję coś mocniejszego. - Zamknąłem lufy z trzaskiem. Z ronda kapelusza opuściłem mały wizjer umożliwiający widzenie magii. Ruszyliśmy powoli w gęstą mgłę – demon i Wojownik Nocy, zwykle zapamiętali wrogowie, teraz w zjednoczeni przeciwko potężniejszemu przeciwnikowi – miałem nadzieję, że przynajmniej Christabella w to wierzy.
Ciche Wzgórze robi niepokojące wrażenie. To małe, malownicze miasteczko, położone nad jeziorem Toluca, ciągle zakryte jest gęstą mgłą. Nie znaleźlibyście go na żądnej mapie. Można tu trafić tylko na dwa sposoby: kiedy wezwie was do siebie lub kiedy będziecie mieli ciężkiego pecha. Ja przybyłem razem z kimś, kto uważał się za właściciela tego miejsca. Nie mógł się bardziej mylić. Ciche Wzgórze nie uznaje właścicieli. Żyje niezależnie od nich.
Brnęliśmy przez białą chmurę. Widoczność wynosiła nie więcej niż dwadzieścia metrów. Nagle w wizjerze zauważyłem zbliżający się do nas ludzki kształt - promieniował silną magią, co ja widziałem mniej więcej jak przez kamerę termowizyjną. Christabella też promieniowała, tylko słabiej.
Złożyłem się do strzału i czekałem. Obok mnie stała demonica, którą miałem zniszczyć, a zamiast tego, zobowiązałem się zabić jej siostrę. Ciekawa sytuacja nieprawdaż? Z mgły wyszła nastoletnia punkówa, ubrana w skórzany top i spodnie. Miała krótkie, czerwone włosy i mnóstwo kolczyków.
Zerknąłem na Christabellę, a ta skinęła mi głową. Wystrzeliłem z obu luf na raz. Kołki wbiły się w ciało dziewczyny przybijając ją do ściany pobliskiego budynku. Nic nie mówiła, tylko uśmiechała się delikatnie. Westchnęła raz i znieruchomiała. Christabella powoli ruszyła w stronę ciała swojej siostry. Na mnie nie zwracała uwagi. To był moment, na który czekałem. Wyszarpnąłem drugiego boka i wygarnąłem jej w plecy. Krzyknęła krótko gdy siła wystrzału pchnęła ją prosto w objęcia martwej siostry.
Wiem, że takie działanie nie jest honorowe, ale w bezpośredni starciu nie miałbym żadnych szans. Zaskoczenie było jedynym elementem przetargowym jaki miałem. Musiałem się upewnić, że obie dziewuchy już nie wstaną. Załadowałem broń racami i wystrzeliłem w nie wszystkie cztery. Oba ciała momentalnie zajęły się płomieniami. Po chwili było po wszystkim - na ścianie wisiały teraz tylko dwa okopcone szkielety.
Poleciłem ich dusze łasce Ashapoli i wyskoczyłem ze snu. Miasteczko znikło. Ocknąłem się na szczycie Lwiej Skały, obok budzącej się Kiary. Usiadłem i odetchnąłem głęboko. Deszcz przestał padać. Młoda lwica podniosła się chwiejnie. Wiem, że doskonale wiedział co się stało. W końcu jej mara była areną walki. Mimo to trzymała się całkiem nieźle. Zza drzew przybiegła do nas Runa. Za nią galopował Kovu i Odłamek. Nic nie mówiliśmy. Słowa nie były potrzebne. Zeszliśmy ze szczytu. Na dole czekała na nas reszta stada. Simba zapytał:
- Udało się? Już po wszystkim? – skinęliśmy głowami i jednocześnie wybuchliśmy gromkim śmiechem.
Nad Lwią Ziemią powoli wstało słońce.
***
Dzięki moim zeznaniom, Godzilla został odwołany ze stanowiska, a jego miejsce zajął pewien starszy niziołek. Dostałem nawet awans! Troszkę nazmyślałem co do jej zasług w zniszczeniu Christabelli i Runa wróciła do normalnej służby. Poza tym, nie była już potrzebna w królestwie Simby. Agencja założyła tam rezerwat międzywymiarowy. Nikt spoza tamtego świata nie miał tam wstępu.
Drzemałem właśnie gdy do mojego pokoju wpadł mały czerwony chochlik.
- Szef cię wzywa! – zaskrzeczał. Stoczyłem się z posłania i udałem do gabinetu.
W środku był mój nowy pryncypał, rozparty w ogromnym, jak na niego, fotelu i jakaś ciemnoskóra, ładna dziewczyna. Uśmiechnęła się kiedy mnie zobaczyła. Wtedy ją rozpoznałem. Niesamowicie się ucieszyłem.
Szef gestem przywołał mnie do siebie. Stanąłem koło byłej lwicy. Niziołek chrząknął i bardzo oficjalnym tonem powiedział:
– Ashtonie Terikamito. Obecna tutaj Runa Benostrov zostaje ci przydzielona jako partnerka – spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni po czym chwyciliśmy się za ręce. – Spakujcie się. Wielki Książę Lasu ma jakieś kłopoty. Pomożecie mu. – dokończył. Ogarnęła mnie niesamowita radość. Nie mogłem sobie wyobrazić lepszego zakończenia.
Droga Szczura
C
zarno-brązowe futro Chit’Shin’Seka, błyszczało w promieniach palącego, afrykańskiego słońca. Było nieznośnie gorąco, ale mnisi umysł ledwie to odczuwał. Głowę wypełniały mu dźwięki i zapachy sawanny - żyrafy, słonie, antylopy. I lwy. Wyraźnie czuł zapach lwów, dlatego był czujny i skupiony. Wiedział, że nawet ze swoim szczurzym refleksem i wytrzymałością oraz znajomością sztuk walki, miałby nikłe szanse w walce z dorosłym królem zwierząt, jeżeli ten wziąłby go z zaskoczenia. Jednak nie było wyboru. Droga Szczura przywiodła go do Serengeti.
Omiótł wzrokiem sawannę. Według spotkanego po drodze dziwnego mandryla z kijem, była to Lwia Ziemia. Bardzo adekwatna nazwa, pomyślał szczurak. Dwie rzeczy szczególnie przykuwały jego uwagę - duża skała o kształcie zbliżonym do litery ,,K” i ciemne miejsce leżące na południe od niej. To drugie promieniowało Amokiem. Musiał trzymać się od niego z daleka. Zło wołało go. Rzucało mu wyzwanie. Otrząsnął się jednak.
- Nie. Ty masz unikać Amoku. Pamiętaj o naukach sensei Chifuki – powiedział.
Raptem usłyszał szelest na lewo od siebie. Odwrócił się szybko i przyjął postawę bojową. Pociągnął swoim ruchliwym nosem, jednak wiatr wiał mu w plecy, więc nie mógł wyczuć zapachu. Oczyścił umysł i cierpliwie czekał. Atak nastąpił niespodziewanie. Złocisty kształt wyskoczył z trawy. Nie przewidział tylko, że mnich będzie na to gotowy. Złapał lwicę za łapę, przesunął ciężar ciała i rzucił nią w drugą, która postanowiła pójść z nim na czołówkę. Obie kocice zwaliły się ciężko na ziemię. Szczurak spojrzał na nie ze współczuciem. Rzut Ważki. Jeden z najskuteczniejszych w jego repertuarze.
Sięgnął do płóciennej torby, którą miał przewieszoną przez ramię i wydobył małą fiolkę pełną gęstego, fioletowego płynu. Podszedł do lwic, kapnął każdej po dwie krople do pyska i odsunął się. Po chwili wstały. Patrzyły na niego na poły z respektem, na poły ze zdziwieniem. Chit’Shin’Sek nienawidził takich reakcji. Hardo oddał spojrzenie. Jednakże rozumiał je. Miały powody żeby mu się przyglądać. Bądź co bądź, olbrzymi szczur chodzący na dwóch nogach, znający sztuki walki i noszący ubranie nie był czymś powszechnym. Większa z lwic zebrała się na odwagę i podeszła bliżej. Nie chowała jednak pazurów. Miała jasne (można wręcz powiedzieć, że blond) futro i śliczne niebieskie oczy.
- Kim jesteś i skąd przybywasz, podróżniku? – zapytała przyjemnym, gładkim głosem
- Nazywam się Chit’Shin’Sek. Wędrowny mnich z dojo Ważki i ostatni szczurak.
Lwica oddała ukłon.
- Nala. Królowa Lwiej Ziemi. To jest Ananza. – Wskazała na swoją kompankę. Widać było, że jest między nimi spora różnica wieku. – Uczę ją polować. Co cię sprowadza na nasze ziemie, Chit...eee... – zacięła się.
Chit’Shin’Sek uśmiechnął się.
- Mówcie mi Nezumi. Będzie wam łatwiej. Moje imię jest trudne do wymówienia dla nieszczuraka. Sprowadziła mnie tu moja droga ku oświeceniu.
Ananza stanęła obok Nali.
- Jak udało ci się odeprzeć nasz atak? – spytała, przechylając głowę z ciekawością.
- Dzięki sztuce Jasnej Dłoni Kashimaru, która jest połączeniem sił ciała, umysłu i ducha. To co zrobiłem tobie, a przypuszczam, że ciebie złapałem, było rzutem Ważki. Chodzi o to, żeby wykorzystać masę przeciwnika przeciwko niemu i obezwładnić go bez czynienia trwałej krzywdy. Mój sensei – mistrz Chifuki – nauczał, że spokojny umysł pokona wszystko. Wieczna Wędrówka – filozofia, którą wyznaję - jest uosobieniem tej nauki. Nie uczymy się jak walczyć, lecz jak się bronić na drodze do lepszego bytu.
Lwice rzuciły sobie wiele mówiące spojrzenie. No tak. Drugi Rafiki. Jakby jeden świr na sawannie nie wystarczał. Ale mimo wszystko trzeba go ugościć.
- Możesz zaprezentować któryś ze swoich ciosów? – spytała Nala.
Nezumi pokręcił głową.
- Niestety nie, wasza wysokość. Sensei zakazał nam walki bez powodu. Jesteśmy siewcami pokoju, a nie wojny. Ale może potraficie rozwiać moje wątpliwości? Co to za ciemne miejsce o tam? – Wskazał palcem, zakończonym pazurem, w stronę zacienionego obszaru. Lwice podążyły wzrokiem wzdłuż jego ręki.
- Cmentarzysko Słoni. Bardzo złe miejsce. Leży już poza granicami Lwiej Ziemi. – odparła Nala. – Chodź z nami. Idziemy do domu. – zaproponowała.
- Do domu? – zapytał mnich.
- Na Lwią Skałę. – Ananza wskazała łbem drugi element krajobrazu, na który Nezumi zwrócił uwagę wcześniej. Ruszyli spokojny spacerkiem w jej stronę.
***
Na Lwiej Skale panowało rozleniwienie. Lwiątka baraszkowały w trawie, a starsi członkowie stada wylegiwali się w cieniu niskich drzewek. Nala i Ananza zostały przywitane skinięciami głów i krótkimi mruknięciami, za to Chit’Shin’Sek wywołał niejaką sensację. Najpierw obskoczyły go lwiątka. Przyglądały mu się, zadawały pytania, próbowały łapać za ogon, zanim nie zostały odpędzone przez swoje matki. Potem z jednej ze skał podniósł się spory lew. Podszedł powoli do przybysza i lwic, które go przyprowadziły.
Nala odłączyła się od Ananzy i Chit’Shin’Seka, i stanęła u jego boku. Wytłumaczyła mu kim jest nieznajomy. To, że prawie połamał im karki, dyskretnie przemilczała. W czasie drogi na Lwią Skałę zdążyła polubić szczuraka. To tyle jeśli idzie o wojnę podjazdową między gryzoniami i kotami.
Lew spojrzał na niego życzliwie, po czym odezwał się miłym, charyzmatycznym głosem.
- Witaj Nezumi. Nie zrozumiałem wszystkich fragmentów opowieści mojej żony, ale miło mi gościć wśród nas tak światłego wędrowca. Jestem Simba, król Lwiej Ziemi.
Mnich zgiął się w ukłonie.
- Dziękuję panie. I mnie jest miło zatrzymać się w tak wspaniałym kraju. Chciałem jednak sprostować jedną rzecz – moja podróż ku oświeceniu jeszcze się nie skończyła. I nie skończy się, dopóki nie przejdę Drogi Szczura – tradycyjnej wyprawy przez świat, którą muszę przebyć szerząc pokój i nauczając zasad Wiecznej Wędrówki.
Simba potarł łapą pysk.
- No cóż. To też jakaś filozofia życia. Ananza zajmij się naszym gościem. Pokaż mu okolicę czy coś. I zabierzcie Kigana. Wydaje się być bardziej przybity niż zwykle. Vala i Lon znowu się do niego przyczepiali. Naprawdę nie wiem co mogę z nim zrobić. – Simba westchnął i wrócił na miejsce, które zajmował wcześniej. Niespodziewanie poderwał się z rykiem bólu i zaczął się miotać, próbując dosięgnąć czegoś w zadzie. Nezumi doskoczył do niego i złapał za pewien punkt na karku. Simba znieruchomiał. Mnich obejrzał jego sierść. W skórze zadu tkwił wcale okazały cierń. Wyciągnął go delikatnie. Na futrze zalśniło kilka kropel krwi. Jeszcze raz ścisnął kark Simby i lew się obudził. Wstał powoli i spojrzał na Chit’Shin’Seka. Ten bez słowa zaprezentował mu kolec. Simba rozejrzał się. Zza skały doleciał ich stłumiony chichot. Lew podkradł się do kamienia i skoczył za niego. Siedziało tam dwoje młodych płci obojga i śmiało się do rozpuku. Kiedy jednak zobaczyli króla umilkli i z okrzykiem ,,CHODU!” rzucili się do ucieczki. Simba wyszedł zza skały ze zrezygnowaną miną.
Nezumi i Ananza uśmiechnęli się do siebie i podeszli do nieokazałego lwa leżącego w pewnym oddaleniu od innych. Był mały, a sierść miał bardzo jasną. Grzywa ledwo zaczynała mu kiełkować, jednak było widać, że będzie prawie czarna. Tym, co rzucało się w oczy najbardziej, był brak części przedniej łapy, która u humanoida byłaby dłonią i krótszy ogon, bez „pędzelka”.
Lew leżał na skale, w pełnym słońcu i wyglądał jak uosobienie nieszczęścia. Kiedy zauważył przybyszów uniósł łeb. Miał ciemnoniebieskie oczy, w których krył się smutek i rezygnacja. Jednak, na widok przyjaciółki, uśmiechnął się.
- Cześć, Ananza – powiedział – Kogo przyprowadziłaś? - Rzucił szczurakowi szybkie, zlęknione spojrzenie.
- Witaj, Kigan. To jest Nezumi. Wędrowny mnich.
Nezumi ukłonił się. Tak witali się w dojo i weszło mu to w nawyk. Lew wstał i przeciągnął się. Siła jego ki uderzyła mnicha jak pocisk z Barretta. Zatoczył się, ale równowagę utrzymał z trudem. Oba lwy wyglądały na zaniepokojone.
- Co ci jest? – zapytała Ananza.
- Nic, nic. Spokojnie to pewnie od słońca – odparł szczurak. – W kraju, z którego pochodzę, zazwyczaj jest chłodniej.
- Idziemy do wodopoju? – rzucił pomysł Kigan. Nezumi chciał zasugerować wycieczkę na Cmentarzysko Słoni, ale stłumił w sobie to pragnienie. Był zmęczony po podróży i Amok dobrze to czuł. Próbował skłonić go do uległości, ale on się nie poddawał.
Krótka przechadzka dobrze mi zrobi, pomyślał. I może dowiem się czegoś o tym małym. Tak silną emanację ki czułem tylko od mojego mistrza. Kigan musiał dużo przejść. Mam obowiązek przekazać mu nauki sensei Chifuki i filozofię Wiecznej Wędrówki On sam wymyśli sztukę walki odpowiednią dla siebie.
- Możemy. Czy to daleko? – powiedział na głos.
- Nie. Dojdziemy tam szybko.
Zeszli z głazów otaczających Lwią Skałę i udali się ścieżką do wodopoju.
***
Po drodze Nezumi dowiedział się wiele o życiu Kigana. Szli wolno, ze względu na łapę lwa, tak więc mógł opowiedzieć o wszystkim. O tym jak stracił rodziców, łapę i kitę, kiedy był jeszcze mały. Jak przygarnęła go matka Ananzy. O złośliwościach Vali i Lona – dwóch najbardziej wrednych i bezczelnych lwów w stadzie Simby, i że jego jedyną prawdziwą przyjaciółką jest Ananza.
Nezumi czuł podziw dla malca. Przeszedł w swoim krótkim życiu tyle, że każdego normalnego doprowadziło by to do samobójstwa. Wiedział, że musi z nim porozmawiać. Musiał pokazać mu dobrą drogę. Wystarczy żeby raz puściły mu nerwy i może dojść do nieszczęścia. Lew nie zdawał sobie sprawy z siły, która w nim drzemała.
Ananzę poznał zdecydowanie gorzej. Jej starszego brata – Naldo - ludzie zabrali do Zoo. Dowiedziała się, że uciekł stamtąd, ale został zastrzelony w piwnicy jakiegoś domu. Kigan starał się jak mógł zastąpić jej brata, ale ona ciągle za nim tęskniła. Później jej przyjaciółka – Runa odeszła niedługo po przybyciu człowieka zwanego Ashem.
W pewnym momencie przerwała swoją opowieść i zapytała:
- Kigan? Czy Vala i Lon znowu ci dokuczali?
Lew spuścił głowę. Cała radość z niego uleciała. Głos zamienił się w szept.
- Tak. Ananza, ja... ja już nie ma siły. Są ode mnie więksi i jest ich dwoje, a ja nie mogę nawet uciekać. Nikt mi nie pomoże bo jestem przybłędą. Nie wiem co mam robić. Ja... już dłużej nie chcę tak żyć.
Nezumi musiał sprostować swoje spostrzeżenia. Kigan był bliżej granicy szaleństwa niż mu się wydawało. Wyglądało na to, że jedynie Ananza trzyma go przy normalności. Ale jeżeli jej przy nim zabraknie... to witaj Amoku i żegnaj Kiganie. Szczurak zatrzymał się. Nie ma co zwlekać; każda chwila jest cenna.
- Ananza. Wszystko co tutaj usłyszysz musi pozostać między naszą trójką. Rozumiesz? Nie pytaj o powody, po prostu przysięgnij.
Lwica przytaknęła.
- Zrobię to. Ale co chcesz takiego tajnego powiedzieć?
Chit’Shin’Sek westchnął i uniósł łeb młodego lwa. Popatrzył mu w oczy.
- Kiganie. Masz w sobie wielką moc. Mogę cię nauczyć jak z niej korzystać. Mogę cię nauczyć jak podążać Wieczną Wędrówką. Musisz tylko przyrzec, że nie wykorzystasz swojej ki – wewnętrznej siły – do złych celów.
Ananza popatrzyła na szczuraka.
- Nauczysz go tak walczyć, tak jak ty umiesz?
Mnich pokręcił głową.
- Nie; to niemożliwe. Do tego trzeba mieć pozycję wyprostowaną, stopy i dłonie bardziej chwytne od waszych łap. Sam będzie musiał coś opracować.
Ale przejdźmy do sedna, bo nasz przyjaciel wygląda na lekko skołowanego. Kigan. Masz w sobie potężne ki. To moc wykorzystywana przez mnichów. Dzięki niej możemy robić rzeczy niedostępne zwykłym śmiertelnikom - bardzo szybko biegać, wysoko skakać, zadawać potężne ciosy. Jednak nie jest to magia. To coś w rodzaju energii życiowej. Większość mnichów wytwarza ją poprzez medytacje i ćwiczenia. Ty jednak zgromadziłeś ją naturalnie. Doświadczyłeś w życiu wiele zła, więc twój umysł postanowił, że ma tylko dwa wyjścia – albo oszaleć, albo znaleźć sposób na bezpieczne przechowywanie tego wszystkiego dopóki nie znajdzie sposobu na pozbycie się. Wybrał tę drugą opcję. Twoje ki rosło przez lata, ale teraz jesteś nim przeładowany. Twoja rozpacz nie ma gdzie się podziać. Jeżeli kiedyś straciłbyś panowanie nad sobą, zacząłby się niekontrolowany wyciek, a to mogłoby być tragiczne w skutkach tak dla ciebie, jak dla otoczenia. Za to, że jeszcze do tego nie doszło podziękuj Ananzie. To dzięki niej nie oszalałeś.
Musisz się nauczyć co robić z tą energią. Jak ją wykorzystać w bezpieczny sposób, dla pomagania innym i sobie. Czy chcesz tego? Chcesz poznać nauki, które sensei Chifuki przekazał niegdyś mnie? Chcesz kroczyć drogą Wiecznej Wędrówki?
Kigan spojrzał mu głęboko w oczy. Szczurak nie zauważył złośliwego błysku na ich dnie.
- Bardzo tego chcę. O tak. Bardzo. Będę podążał za twoim naukami. Przysięgam.
- Postanowione więc. Jutro zaczynamy szkolenie. Nie przekażę ci całej mojej wiedzy bo to by za długo trwało, a ja muszę ruszać w dalszą podróż, ale poznasz podstawy filozofii dojo Ważki. Resztę odkryjesz sam. Tak jak ja.
***
Nieubłaganie nadszedł ranek. Kigan, Ananza i Nezumi spotkali się w umówionym miejscu – na skraju klifu Lwiej Skały. Mnich ostro sprzeciwił się pójściu na trening we trójkę.
- Wybacz Ananzo – powiedział – ale w naukach mogą brać udział tylko sensei i jego uczeń. Takie są zasady; to nic osobistego. Poza tym ty z Nalą też ćwiczysz bez Kigana, więc nie bądź uparta. Znacie tu jakieś odludne miejsce?
W końcu lwica skapitulowała.
Uczeń zaprowadził Chit’Shin’Seka do otoczonego głazami parowu. Nie było tam nikogo.
Odtąd chodzili tam codziennie. Kigan uczył się jak kontrolować swoje ki i poznawał filozofię Wiecznej Wędrówki. Dowiadywał się jak skierować energię do leczenia swoich ran, dalekiego skakania i szybkiego biegania. Te dwie ostatnie umiejętności przydawały mu się w ucieczkach przed Valą i Lonem. Jedyną osobą, która nie była zadowolona z ćwiczeń, była Ananza. Uważała, że traci kontakt z Kiganem. Ale nawet ona zauważała zmiany jakie w nim zachodziły. Stał się pewniejszy siebie, odważniejszy. Pierwszy raz chodził wśród stada z uniesioną głową.
Podczas jednego z treningów Kigan zapytał:
- Sensei? Jak tu trafiłeś? Jak poznałeś sensei Chifukę?
Nezumi rzucił mu długie spojrzenie.
- Kiganie. To długa historia. I dziwna. Czy na pewno chcesz jej wysłuchać?
- Oczywiście sensei! Po to zapytałem. A „Szlachetna Droga” mówi, że trzeba odpowiadać na pytania.
Szczurak roześmiał się.
- Tak mój uczniu, masz rację. No więc dobrze. Wszystko zaczęło się dwadzieścia lat temu w chińskiej filii rosyjskiego koncernu NeoGen. Próbowali skrzyżować człowieka i szczura żeby stworzyć superżołnierza. Niestety, a może na szczęście, wszystkie krzyżówki ginęły. Oprócz mnie. Byłem ich jedynym udanym eksperymentem. Nauczyli mnie języka ludzi, a dzięki mojemu szczurzemu dziedzictwu znałem też język zwierząt.
Pewnego dnia udało mi się uciec. Wiedziałem, że będą mnie ścigać, a ludzie mnie nie ukryją. Byłem zbyt inny od nich. Udałem się więc w olbrzymie góry - Himalaje, do Tybetu. Daleko od jakichkolwiek siedzib ludzkich. Mieszkałem w jaskini. Ale któregoś dnia, kiedy szukałem jedzenia, zaskoczyła mnie burza śnieżna. Myślałem, że zbliża się mój koniec i zemdlałem. Kiedy się obudziłem, poczułem, że jest mi ciepło, i że leżę w jakimś pomieszczeniu. Był to klasztor sensei Chifuki – dojo Ważki. Leżałem na posłaniu ze słomy, a dookoła mnie siedzieli mnisi. Medytowali i przekazywali mi część swojej energii życiowej.
Znaleźli mnie wkrótce po burzy i przynieśli do swojej szkoły. Przygarnęli mnie. Nie obchodziło ich, że jestem inny. Ćwiczyłem z nimi, uczyłem się, tak jak teraz ja uczę ciebie, poznawałem tajniki „Jasnej Dłoni Kashimaru”.
Któregoś dnia, w bibliotece znalazłem starożytny zwój opowiadający o pierwszych Kami. – przerwał na chwilę i spojrzał na ucznia – Kim są Kami?
Kigan odpowiedział szybko i pewnie.
- Są to wielkie duchy. Najpotężniejsze istoty w świecie duchów. Są czczeni jako bogowie. U nas Kami są Sekta i Stary Pielgrzym.
- Bardzo dobrze. A więc kontynuuję. Pierwszy Kami –Samu, jego brat - Motoga i siostra – Komai, zostali zesłani na ziemię żeby pomagać ludziom. Samu i Komai stali się duchami opiekuńczymi i służyli ludzkości radami i cudami.
Ale Motoga postanowił się zbuntować. Zgromadził armię ogrów i demonów Oni. Wtedy Samu wybrał piątkę ludzi, po jednym z każdego klanu. Nazwał ich Samurajami. Podążyli oni, wraz z nim, w głąb Siedziby Krwi – mieszkania Motogi i jego plugawej armii. Kiedyś znajdowało się tam imperium szczuraków, ale zostały one zniszczone.
Spodobała mi się nazwa tych istot, które były bardzo podobne do mnie, jak i imię pierwszego szczuraka - Chit’Shin’Seka. Ale wróćmy do opowieści. Samurajowie pokonali Motogę i zamknęli jego moc w Krwawym Puzderku. Ale zanim to zrobili, zdążył uwolnić gwiazdy Amoku Bestii, które są przyczyną wszelkiego zła na świecie. Samurajowie pokonali go za pomocą świętego kamienia – jadeitu. Żadna istota zarażona Amokiem Bestii nie przeżyje kontaktu z jadeitem.
Tak to moje życie trwało przez kilka lat. Ale wtedy świat zewnętrzny upomniał się o mnie. Najemnicy na usługach NeoGenu odnaleźli nasze dojo. Odbyła się rzeź. Nawet nasze moce nie był w stanie przeciwstawić się karabinom maszynowym i innej broni, którą posiadali. Wiedziałem, że szukają mnie. Uciekłem więc. Teraz podróżuję, przekazując nauki sensei Chifuki, tak żeby nie znikły po mojej śmierci i próbuję przebyć Drogę Szczura. Ja jeden przeżyłem z dojo Ważki. Teraz już znasz moją historię.
Jutro udaję się w dalszą drogę, ale powrócę tu kiedyś.
Nie mogę cię więcej nauczyć. Resztę musisz odkryć sam. Twoim zadaniem będzie doskonalenie się i pomaganie innym mieszkańcom Lwiej Ziemi. To przyniesie ci ulgę w wojnie z Amokiem i własną słabością. Ochroni cię przed szaleństwem. Jesteś gotów to zrobić?
Kigan przytaknął. Powrócili do ćwiczeń, które potrwały do wieczora.
***
Następnego dnia, tuż przed świtem Nezumi ruszył dalej. Najpierw jednak wręczył uczniowi kawałek jadeitu na rzemyku. Na szczęście, jak stwierdził. Kigan udał się do parowu i trenował w samotności, tak jak przez ostatnie tygodnie robił to ze szczurakiem. Dni powoli przeradzały się w tygodnie, tygodnie w miesiące a te z kolei w lata. Aż pewnego dnia...
***
Chit’Shin’Sek stał u granic Lwiej Ziemi i patrząc na zasnute chmurami niebo, wspominał.
- Na tym samym wzgórzu spotkałem Nalę i Ananzę. To było tak dawno. Cztery lata. Ale ta ziemia wcale się nie zmieniła – wiedział jednak, że okłamuje sam siebie. Nad sawanną dało się wyczuć prądy smutku i strachu. Zupełnie jakby zdarzyła się, lub miała zdarzyć, jakaś tragedia. Szczurak ruszył prosto na Lwią Skałę.
Zdziwiło go zachowane lwic, które przywitały go zdenerwowanymi szeptami. Usłyszał jak mówią do siebie
- To on. Ten, który dał mu moc. Jak śmie tu wracać?
Postanowił spotkać się z Simbą. Jeżeli ktoś wiedział, czemu lwice traktują go w ten sposób, to tylko on. Na jego widok Simba podniósł się ciężko. Widać było, że się postarzał. Nadal jednak zachował, właściwą sobie, godność i charyzmę. Spojrzał na niego ze skały, na której stał i przemówił. W jego głosie słychać było pogardę.
- Czego tu szukasz, po tym, jak sprowadziłeś na nas groźbę wojny?
Nezumi zatrzymał się. Nie rozumiał słów króla. Gdyby nie reakcja lwic, wziąłby je za bredzenie staruszka. Teraz, jednak postanowił dowiedzieć się wszystkiego.
- Panie! Dlaczego mnie oskarżacie? Jaką wojnę wywołałem?
- Jeszcze masz czelność pytać? Ty dałeś Kiganowi moc. Pokazałeś mu jak walczyć i zwyciężać. Zabił Valę i Lona po czym uciekł. Pokonał Kisasjana i przejął władzę nad stadem Łotrów z Południowych Ziem. Teraz grozi nam! Na Pielgrzyma! On jest niepokonany! Przez ciebie. – Jego wywód przerwało przybycie zdyszanej lwicy, która obwieściła:
- Panie! Kigan i jego stado nadchodzą! Nie mamy wiele czasu!
Simba spojrzał w niebo i zaryczał. Na ten sygnał lwice podniosły się i ustawiły przed nim. Szczurak zrozumiał, że szykuje się rzeź. Musiał działać.
- Nie! – wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę. – Nie pozwolę na to! Jeżeli uważacie, że to moja wina to udowodnię wam, że się mylicie! Pójdę do Kigana i przypomnę mu co jest jego obowiązkiem. Co mi obiecał. Królu, nic na tym nie stracisz. Jeżeli zginę, pozbędziesz się domniemanego zdrajcy. Rozmowa z Kiganem kupi wam trochę czasu na przygotowania, może nawet uda mi się namówić go do zmianę planów i bitwa się nie odbędzie. Tak czy inaczej wyjdziesz na swoje. Daj mi szansę.
Simba zastanowił się.
- Zgoda – odparł. – Idź. Może ci się udać, ale jeżeli znowu nas zdradzisz – zginiesz.
Nezumi obwiązał sobie łapy skórzanymi rzemieniami i pobiegł w kierunku wskazanym przez przybyłą lwicę.
***
Stado Kigana było mniejsze od stada Simby, ale lwy należące do niego wyglądały na zaprawione w bojach. Poznaczone bliznami ciała, ostrożne ruchy i zimne uśmiechy goszczące na ich pyskach, mówiły wszystko o umiejętnościach Łotrów. Nezumi stał wprost na ich drodze. Na czele stada biegł olbrzymi lew. Chit’Shin’Sek z trudem rozpoznał swojego dawnego ucznia. Jego łeb zdobiły dziwne rysunki, grzywa była gęsta i ciemna. Jedynie barwa jego futra i charakterystyczna opadająca na czoło grzywka pozostały bez zmian tak, jak i kaleka łapa.
Mnich wyczuł jego ki i aż gwizdnął z podziwu.
Daleką drogę przeszedł ten mały – pomyślał. – Ale czy na pewno w dobrym kierunku? Chciał go zawołać, ale lew go uprzedził - zatrzymał stado i podbiegł do niego. W jego oczach gorzało szaleństwo.
- Witaj sensei – wymówił to ostatnie słowo pogardliwie. – Miło cię widzieć. Ale dość już tych sentymentów. Usuń się z drogi. Przeszkadzasz mi.
- Nie ruszę się. Nie dopuszczę do rozlewu krwi. Za to ty powiesz mi dlaczego złamałeś przyrzeczenie i sprzeniewierzyłeś się moim naukom.
- Filozofia to bzdury dla słabych. Ja jestem silny. Wieczna Wędrówka zaprowadziła mnie tam, gdzie jeszcze żaden lew nie dotarł. I to mnie zmieniło. Teraz wszyscy, którzy kiedyś mną gardzili, zapłacą za swoje winy, sensei – Kigan roześmiał się. Był to śmiech, w szczękały miecze.
- Nie chcę ci zrobić krzywdy, ale jeżeli będę musiał, to nie zawaham się – odparł Nezumi.
Lew spojrzał na niego zdumiony i rozbawiony zarazem.
- Ty rzucasz mi wyzwanie? TY?! Dobry żart. Ale skoro tego chcesz... Nie mogę przeciwstawiać się mistrzowi. – Jego głos był ironiczno – kpiący i, zdaniem Chit’Shin’Seka, zbyt pewny siebie.
Kigan ryknął krótko. Lwice z jego stada ustawiły się w krąg dookoła nich. Nezumi przyjął pozycję bojową i obserwował lwa, oczekując ataku. Nie zdołał nawet zauważyć kiedy jego uczeń się poruszył, ale w ułamku sekundy leżał na ziemi, a lew stał nad nim.
- Zgadnij kto jest szybszy, szczurku.
Uczeń odskoczył od mnicha. Nezumi wstał. Wiedział, że Kigan długo trenował. Doprowadził swoje ki prawie do perfekcji. Jednak zauważył, że stał się zbyt pewny siebie. Mógł go zabić, ale zdecydował się jeszcze z nim pobawić. Poza tym nie miał takiego doświadczenia, jakie posiadał szczurak. Skoncentrował się. Lew znowu zaatakował. Tym razem, jednak przeciwnik był gotów. Błyskawicznie odskoczył, złapał go za łapę i podciął. Kigan przeleciał spory kawałek areny i potoczył się aż do lwic. Zerwał się i skoczył na Nezumiego. To był błąd. Szczurak odwrócił się do niego plecami i wykonał rzut Ważki. Kigan zmiótł stojące mu na drodze lwice jak kręgle. Chit’Shin’Sek uśmiechnął się półgębkiem.
- Szybkość nie ma znaczenia. Liczy się refleks. I doświadczenie. Jesteś większy ode mnie, dlatego ciężej upadasz. Ja cię tego nauczyłem, ale ty zapomniałeś. Wycofaj lwice. Przegrałeś Kiganie, mój uczniu.
- Ja nie przegrywam. Już nie – odparł lew, wstając. – Twoje nauki nie są mi już potrzebne. Jestem niepokonany, słyszysz?! Niepokonany! Największy, najszybszy, najsilniejszy! Budzę respekt! W końcu się ze mnie nie śmieją! Boją się mnie! Zawsze tego chciałem! Ani ty, ani nikt mi tego nie odbierze!
Nagle, spoza kręgu lwic, doleciał głos:
- Nawet ja?
Kigan odwrócił się zdumiony. Pamiętał ten głos. Pełen dobra, ciepła i radości życia. Teraz jednak zbolały i smutny.
- Ananza? – wykrztusił zdumiony.
- Tak. To ja – na arenę wkroczyła piękna lwica. Lew patrzył oniemiały.
-Kiganie, proszę cię, odpuść. To do niczego nie prowadzi. Spirala zła będzie się tylko nakręcać. Zrób to dla mnie. Odejdziemy stąd i założymy własne stado, gdzieś daleko, tam gdzie nikt nas nie zna i nigdy tu nie wrócimy. Zgoda?
- Taaa...NIEEEEE! – ryknął nagle lew. – Uczucia są dla słabych i pogardzanych. Ja już taki nie jestem. Dawny Kigan umarł!!!
- Ale można go wskrzesić. Razem damy radę. Możesz być tym Kiganem, którego kochałam. I ciągle kocham. Wiem, że on gdzieś tam jest, w środku.
- ZAMILCZ! Kłamiesz! Chcesz zrobić ze mnie durnia! Chcesz mnie ośmieszyć przed wszystkimi! Ale nie uda ci się to! – Z kikuta wyskoczyło, niczym brzeszczot sprężynowca, stalowe ostrze.
Nezumi doskoczył i ugryzł lwa w zad. Szczurze siekacze z łatwością wbiły się głęboko w skórę Kigana. Z rany trysnęła ciemna i rzadka krew, która wyparowała po zetknięciu z ziemią. Mnich westchnął w duchu. Jego przypuszczenia potwierdziły się. Teraz wiedział co musi zrobić, choć wcale nie cieszyła go ta perspektywa. Lew rzucał się na wszystkie strony próbując pozbyć się szczuraka. Nezumi zwolnił chwyt i pozwolił, by Kigan wyrzucił go w powietrze. Wykonał salto i usiadł na jego grzbiecie. Złapał go dwoma palcami za kark i mocno ścisnął, odcinając dopływ krwi do mózgu. Lew zwalił się na ziemię bez ruchu. Przestał oddychać. Umarł. Chit’Shin’Sek podszedł do Ananzy. Spojrzał na otaczające go lwice.
- Odejdźcie stąd. Wracajcie na Południowe Ziemie. Zabiłem waszego przywódcę, więc teraz ja wami rządzę. Uciekajcie. I nie wracajcie tu ze złymi zamiarami – Lwice karnie odwróciły się i pobiegły.
Ananza zrobiła krok w stronę Kigana, ale szczurak zatrzymał ją gestem.
- Odsuń się i patrz. – Lwica posłusznie dała krok w tył.
Nezumi obserwował martwego lwa uważnie. Wyjął z sakiewki kawałek papieru wielkości kartki z notatnika i zaczął odmawiać zapisaną na nim modlitwę.
Kigan wstał. Przeciągnął się aż strzeliły mu wszystkie stawy. Ryknął, ale był to ryk niepodobny do lwiego. Taki głos mógłby wydawać z siebie jakiś prehistoryczny gad. Brzmiała w nim taka wściekłość, nienawiść i ból, że Nezumi aż się wzdrygnął. Ananza zemdlała.
Bardzo dobrze, pomyślał szczurak. Niech lepiej nie widzi tego co tu się będzie działo. Kigan skoczył zamierzając się na niego potężnym mieczem. Nezumi wypowiedział ostatnie słowo modlitwy, i wykonując unik przed wściekłym atakiem lwa, dotknął kartką jego czoła. Papier przylgnął do niego. Kigan znieruchomiał. Można by go wziąć za posąg gdyby nie lekkie, nerwowe ruchy koniuszka ogona i oczu. Mnich wyciągnął z sakwy dwa kawałki jadeitu, wielkości mniej więcej kciuka, dwie pałeczki kadzidła, metalową maskę i bambusowy flet. Zapalił kadzidło i, mamrocząc mantry, włożył kamienie we wgłębienia na czole maski. Podszedł do unieruchomionego Kigana i przyłożył mu maskę do pyska. Zmi
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Safari Paranoja dnia Pią 11:57, 19 Sty 2007, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Vitani Lew
Dołączył: 17 Lis 2006 Posty: 263 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Zła Ziemia
|
Wysłany: Pią 10:20, 01 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Nyoooo great
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Safari Paranoja El leon loco
Dołączył: 27 Lis 2006 Posty: 1573 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: Z domu bez klamek (uciekł)
|
Wysłany: Wto 14:37, 05 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Nyoooo thanks:)
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Dena Ta, która chce się zamordować
Dołączył: 21 Sie 2006 Posty: 841 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Ze Zlej Ziemi
|
Wysłany: Nie 16:10, 14 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
Ledwo jeden dział przeczytałam....Supcio
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Masajuke Morska Lwica
Dołączył: 11 Sty 2007 Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 16:26, 14 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
Bardzo fajne Przecytałam,więcej nie ma?Pff... xD
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Safari Paranoja El leon loco
Dołączył: 27 Lis 2006 Posty: 1573 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: Z domu bez klamek (uciekł)
|
Wysłany: Nie 17:34, 14 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
A jest, jest. Wrzucę jak będę mógł. I te powyższe w poprawionej wersji, ok? Pisze teraz o tym skąd Skaza ma bliznę i dlaczego jest zły. Powiem wam, że moja teoria jest karkołomna:)
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Masajuke Morska Lwica
Dołączył: 11 Sty 2007 Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 18:44, 14 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
Z niecierpliwością oczekuję następnych tych tych xD
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Safari Paranoja El leon loco
Dołączył: 27 Lis 2006 Posty: 1573 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: Z domu bez klamek (uciekł)
|
Wysłany: Pon 11:50, 15 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
Ok. Podpowiem, że gościu z mojego Avatara ma w tym spory udział
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Uru Vampire of Pridelands
Dołączył: 14 Paź 2006 Posty: 2615 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 13:08, 30 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
Więć,więć...opisy nie są nudne..to najważniejsze...eee...postacie też gites nic tylko więcej chcieć x] n_n
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Safari Paranoja El leon loco
Dołączył: 27 Lis 2006 Posty: 1573 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: Z domu bez klamek (uciekł)
|
Wysłany: Śro 14:11, 31 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
Będzie więcej jak naprawię klawiaturę.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|