Safari Paranoja |
Wysłany: Wto 16:44, 06 Lut 2007 Temat postu: Uff... Poprawiłem. W końcu do końca... |
|
Prequel
Jakub i Semen, mocno zawiani, wracali z imprezy w Truściance. Urodziny Marka były obchodzone, jak zwykle zresztą, bardzo hucznie. Goście przynieśli liczne butelki, kanki, a nawet beczki różnych wynalazków produkowanych w zaciszach strychów, piwnic i szop. Jakub, jako dobry kumpel jubilata, dostarczył cały swój zapas. Łącznie sto dwadzieścia litrów. Ostał się z tego jeno dwudziestolitrowy, plastikowy kanister, który teraz obaj staruszkowie targali z powrotem na Stary Majdan. Jakub był w bardzo dobrym humorze. Nawet spotkany po drodze Bardak, miał mordę do wytrzymania, co jednak nie przeszkodziło w małej operacji plastycznej za pomocą doktora sztachety.
- Napiłbym się ,,Perły” – mruknął Semen.
- No, ja też. Ale knajpa już zamknięta.
- Czyli nici? – Kozak wyraźnie posmutniał.
- Niekoniecznie. Piwo da się skombinować. Chodźmy nad staw koło remizy. Pokażę ci, czego mnie Karwowski kiedyś nauczył.
- Hy! – ucieszył się Semen. – Znaczit idziemy poczarować?
- Aha. Rozglądaj się za końskimi pączkami.
Lekko rozkołysanym krokiem ruszyli przed siebie. Zawartość kanistra chlupotała przyjemnie, świerszcze grały w trawie i ogólnie było bardzo miło.
***
- Jakieś wieści? – zapytał Ahadi swojego majordomusa.
- Nie, mój panie. Rafiki ciągle szuka sposobu na ducha jaśnie pana Mohatu.
- Żeby się tylko pospieszył. Ta zjawa doprowadza mnie do szału! – ryknął król i nakrył uszy łapami.
Mohatu uaktywnił się jakiś czas temu i, jak na razie, opierał się wszelkim próbom dezaktywacji. Szaman gonił już w piętkę, wymyślając nowe metody przeganiania duchów.
Zjawa była wyjątkowo uciążliwa. Wszyscy uznawali, że o ile stukanie i jęki można jeszcze wytrzymać, to koncerty organowe były już przesadą. Lwice dostawały kociokwiku z niewyspania, zwłaszcza, że musiały jeszcze zapewniać wikt i opierunek całej reszcie darmozjadów ze stada. Odesłanie ex-króla w zaświaty stało się aktualnie priorytetem dla lwów. Martwiło je tylko, że na Lwiej Ziemi trudno było o dobrego egzorcystę.
- Idę na spacer – powiedział Ahadi i pospiesznie opuścił Lwią Skałę. Chwilę wcześniej usłyszał jęk pompowanych organowych miechów. Za jego plecami rozległy się pierwsze takty mszy żałobnej ,,Requiem”. Ruszył galopem.
***
Świtało już, kiedy dwóch staruszków dotoczyło się nad staw. Jakub wyrysował kilka run na ziemi, naciął sobie palec, krwią skropił koński pączek i rzucił to wszystko do wody.
- Uhr hakau seczeh! - zawył, budząc ludzi w całych Wojsławicach.
Z okien poleciały wiąchy i ciężkie gumofilce. Na szczęście nikomu nie chciało się ruszyć z barłogu, bo napotkałby widok doprawdy przedziwny - woda w strażackim stawie przybrała intensywnie różową barwę i bulgotała wściekle. Jakub i Semen zostali złapani przez mackę, która wystrzeliła ze stawu, i wciągnęła ich w różową kipiel. Woda była ciepła i pachniała lekko kisielem truskawkowym albo czymś w tym rodzaju.
Jakub wyszarpnął z cholewy bagnet od kałasznikowa i ciął potężnie. Stwór zawył i zwolnił chwyt. Obaj staruszkowie wystrzelili ku powierzchni holując między sobą kanister. Wynurzyli się plując i parskając.
- Pieprzony Cthulhu - syknął Jakub. - Coś się nieostrożny na starość zrobiłem.
- Nu, fajno, tylko gdzie my jesteśmy? Wojsławice to na pewno nie są.
Stali w błotnistej rzece, płynącej głębokim korytem. Wodę zdobiły dziwne kłody. Kozak miał brzydkie wrażenie, że im się przyglądają.
- Wyleźmy stąd, to zobaczymy - zaproponował jego towarzysz.
Z trudem wdrapali się na wysoką ścianę koryta. Za ich plecami, krokodyle budziły się z oszołomienia wywołanego nagłym pojawieniem się staruszków. Oczom pijaków ukazała się, rozległa, płaska równina, którą tylko gdzieniegdzie urozmaicało drzewko albo górka.
- Hy! Musi Mongolia - wydedukował Jakub.
- Nie Mongolia, tylko Afryka - poprawił go Semen. - Tamto to są słonie. - wskazał stadko żyraf.
- Szczegóły! - zeźlił się jego kumpel. Bardzo nie lubił, kiedy Semen popisywał się swoją uczonością. - Trza wykombinować jak stąd wrócić do domu.
- Chodźmy na wschód. Tam musi być jakaś cywilizacja.
- A gdzie tu jest wschód?
Kozak zastanowił się.
- Ano gdzieś tam. - wyciągnął palec z grubsza w stronę Kairu.
- Skoro tak twierdzisz...
***
Młoda małpa, ni mandryl, ni pawian, siedziała na kamieniu w pozycji lotosu. Co chwilę pociągała z lubością z rurki prowadzącej do czegoś, co niemal przypominało, wykonaną z surowców ulegających całkowitej biodegradacji, faję wodną. Król zbliżył się ostrożnie.
- Witaj, Rafiki - przywitał się.
- Cze - odparła małpa i zaciągnęła się aromatycznym dymkiem.
Lew zauważył kościane kółko zwisające szamanowi z nosa. Ale nie o to chodziło. To raczej system cienkich lian, łączących je z bliźniaczymi w uchu i w wardze oraz wymalowany na piersi małpy napis: ,,LEGALIZE” budził jego głębokie zdziwienie.
- Eee... - wykrztusił inteligentnie. - Wymyśliłeś coś w sprawie mojego ojca?
- Tja - odburknął Rafiki.
- No i co to jest? - W oczach Ahadiego błysnęły iskierki nadziei. W końcu będzie można się wyspać i skupić na królowaniu!
- Nic się nie da zrobić - ton małpy był kompletnie wyprany z wszelkich emocji.
- Że co?! - Ahadiemu tak nisko opadła szczęka, że wyglądał jak średniej klasy, owłosiony buldożer.
- Głuchy jesteś? Nie ma sposobu, żeby go ruszyć z miejsca, i tyle.
- Pielgrzymie - szepnął Ahadi. Oczami wyobraźni widział już długie, bezsenne
noce wypełnione muzyką klasyków. Potrząsnął grzywą.
- Daj mi bucha, bo nie wyrobię.
Rafiki podał mu ustnik. Król pociągnął mocno i poszedł w sawannę. Po krótkim namyśle szaman postanowił mu towarzyszyć.
***
Jakub zawiązał sobie swoją esesmańską kurtkę w pasie. Papachę wcisnął za rękaw. Popatrzył z zazdrością na Semena. Kozak zdawał się nie odczuwać infernalnego upału, mimo tego, że miał na sobie swój odświętny białogwardyjski mundur. Więcej nawet! On wcale się nie pocił! Jakub nie wiedział, że była to zasługa krwi przybyszy z planety Edon, którzy byli dalekimi przodkami staruszka.
Kiedy zmęczyli się drogą, usiedli w cieniu rozłożystej akacji i raczyli się zawartością kanistra.
- Jakub, kumplu, wiesz, że ja nigdy przeciwko tobie, ale wyglądasz dzisiaj trochę dziwnie – wybełkotał Semen.
- No ty też... – odparł Jakub. – Wcześniej nie miałeś konturów. I kolorki, jakby bardziej żywe...- brwi kłusownika złączyły się w umysłowym wysiłku.
- O w mordę trzaskany! Jesteśmy narysowani! – Kozak prześcignał swojego kumpla w kojarzeniu faktów.
- A to w porządku. – Jakub odetchnął z ulgą. - Napijmy się za utalentowanych rysowników!
Schrypnięty, lecz gromki śpiew poderwał pasące się niedaleko stado sępów i teraz krążyły, wypatrując co też może wydawać tak upiorne dźwięki.
Wprawione w arkana spożywania napojów rozgrzewających głowy obu staruszków nie wytrzymały dodatkowego ogrzewania w postaci afrykańskiego słońca i zaraz zmorzył je sen nieadekwatny do ilości spożytego bimbru. Chrapanie zmusiło sępy do refleksji nad stanem własnych uszu i zachęciło do jak najszybszego zakupu stoperów.
***
Ahadi szedł uśmiechnięty od ucha do ucha i od czasu do czasu chichotał. Wszystko wydawało mu się wyjątkowo wesołe. Po niebie płynęły śliczne, różowe chmurki, trawa falowała spokojnie niczym morze. Z daleka usłyszał radosny śpiew. Wydedukował, że to z baru ,,Muszelka”.
- O! I nawet mewy są! - ucieszył się. - Tylko czemu tak dziwnie skrzeczą? Może mają coś do jedzenia? W sumie by się coś zjadło.
Technicznie rzecz biorąc był naćpany. Trzymał się w pionie tylko dlatego, że lwy są twardzielami z natury. Każdą inną istotę, specyfik Rafikiego w okamgnieniu sprowadziłby do parteru. Małpiszon był uodporniony, ale nie przeszkadzało mu to w dalszym zażywaniu. Teraz właśnie dreptał obok Ahadiego popierając się kijem.
- To nie są mewy. - Zachowanie króla zaczynało mocno działać na nerwy. Sam był ponurakiem i do życia podchodził ze skrajnym pesymizmem. Jedyną przyjemnością było dla niego jaranie różnego typu zielsk i rozmyślania o bezsensie własnego życia. Uważał, że zabawa w szamana nie ma sensu, bo i tak nie może być wszędzie na raz. I to ciągle jęczenie! Rafiki moje dziecko pogryzł szczur! A ja widziałam jak mój mąż wstał z grobu! A masz może jakieś proszki na potencję? Potwornie go to irytowało. Nie rzucił tej roboty tylko dlatego, że gwarantowała bezpieczeństwo; funkcja szamana była na tyle przydatna, że nikt nie próbował go zabić.
- No jak to nie? - oburzył się król. - Nad morzem muszą być mewy. I te... albatrosy.
Rafiki przewrócił oczami i zanotował w pamięci, żeby nigdy więcej nie dopuścić Ahadiego do fajki.
- To sępy. Znalazły jakąś padlinę i się, zasrańce, cieszą.
- Dobra padlinka nie jest zła. - Ahadi oblizał się szeroko.
Wyszli z trawy i zobaczyli dwa dziwne indywidua, chrapiące pod drzewem. Ahadi szturchnął jedno łapą, ale nie zareagowało na tę zaczepkę. Zamiast tego beknęło i króla owionął zapach radzieckiej gorzelni i wysypiska śmieci w jednym. Władca zauważył, że pijak ściska chwytem misia koala spory kanister. Skrzywił się.
- Aha. Rzeczywiście zwłoki. Chyba niejadalne.
Rafiki bez ostrzeżenia trzasnął go kijem w łeb. Czaszka władcy wydała całkiem przyjemny dźwięk w zetknięciu z twardym, akacjowym drewnem.
- Ty durniu! – wrzasnął. Był jedyną osobą na sawannie, która mogła obrażać króla bezkarnie. Poza królową oczywiście. - To nie są żadne zwłoki! To Jakub Wędrowycz! Jeden z najlepszych cywilnych egzorcystów w środkowej Europie!
Dźwięk słowa ,,egzorcysta” w połączeniu z ciosem podziałał na Ahadiego jak dosercowy zastrzyk z adrenaliny. .
- EGZORCYSTA?! –wrzasnął. Semen mruknął coś i obrócił się na drugi bok. – Wypędza duchy, zjawy, upiory i tak dalej?
- No. – Rafiki pokiwał głową. Czekał na moment, w którym król wydedukuje co należy zrobić z Jakubem.
- Dzięki ci Pielgrzymie! Trzeba zawołać lwice, niech ich przetransportują na Lwią Skałę!
- Obu?
Dopiero teraz król zwrócił uwagę na Semena.
- No. Może to pomocnik tego Wędrowycza, czy coś.
***
Semen, zbudzony kołysaniem, otworzył oczy. Był wleczony po ziemi przez dwie lwice. Kawałek dalej zauważył Jakuba w tej samej sytuacji. Widział też lwa kłócącego się z jakąś małpą z kijem.
- Musi delirium – mruknął cicho i pocieszony swoją diagnozą zapadł z powrotem w objęcia Morfeusza.
***
Taka i Mufasa wybiegli na spotkanie powracającemu kordonowi lwic. Kocice zrzuciły swój cuchnący transport w cieniu niskiego drzewka. Te, które musiały holować Jakuba były wycieńczone, bo nie było sposobu, żeby oderwać go od kanistra. Bracia ostrożnie podkradli się do staruszków.
- Kto to jest? – zapytał Taka.
- Nie mam pojęcia, młody. Ale na obiad mi to nie wygląda.
- Raczej nie pachnie – poprawił Taka z obrzydzeniem.
Jakub poruszył się. Lwiątka uciekły i skryły za głazem. Egzorcysta usiadł i przetarł oczy. Potrząsnął Semenem.
- Wstawaj. Coś jest nie tak.
Kozak potoczył po okolicy mętnym spojrzeniem i ziewnął przeciągle.
Lwice zauważyły ich przebudzenie i teraz zbliżały się powoli. Jakub na ich widok przypomniał sobie, jak kiedyś kotek starej Filipowej nażarł się jakiegoś zielonego paskudztwa. Po kilku dniach wyglądał całkiem podobnie, z tym, że miał sześć nóg i świecił.
Egzorcysta odbezpieczył naganta, a Semen swojego broomhandle’a.
Z głębin umysłu kozaka wypłynęły informacje sprzed zgoła stu lat, gdy studiował na uniwersytecie w Petersburgu.
- O karwia! – zaklął. – Lwy!
- Czyli nie mutasy czarnobylskie? – zdziwił się Jakub. – To się je?
- Zależy czy ciebie pierwszego nie dorwą.
Potężnie zbudowany lew z czarną grzywą wysunął się naprzód.
- Panie Jakubie, ostrożnie proszę, z tą zabawką – wskazał na rewolwer.
O! A jednak nie delirium! – ucieszył się Semen.
Jakub posłusznie opuścił broń, ale, przezornie, nadal trzymał ja w pogotowiu. Z doświadczenia wiedział, że koty są nieobliczalne, a te jeszcze były duże i szły kupą. A on miał tylko sześć strzałów. Mimo to, bardzo go ciekawiło jak smakuje szaszłyczek z lwa i pod jaki bimber najlepiej pasuje.
- Hy! Już parę razy do mnie zwierzaki gadały, ale nigdy z takim szacunkiem – egzorcysta pokraśniał z dumy.
Ahadi przyjał postawę meksykańskiego wieśniaka z westernu, który został wystawiony przez swoich ziomków do rozmowy z rewolwerowcem-mścielem.
- Bo my mamy, widzi pan, taką sprawę – wydukał król. – Słyszeliśmy, mianowicie, że jest pan ekspertem od wyganianiu różnych zjaw i upiorów, a my mamy tu takiego jednego.
- Ducha znaczy? – upewnił się egzorcysta. Ahadi potwierdził. – Wiecie... Nie mam narzędzi. Ani kołka, ani wody święconej, ani nic. – Jakub wzruszył ramionami.
- Taki mistrz jak pan na pewno coś wymyśli. – Głosem Ahadiego można by smarować osie, ale egzorcysta nadal nie był przekonany. Dopiero kiedy wszystkie lwice wykonały manewr taktyczny zwany ,,kopniętym spanielem”, dał się urobić i podreptał do jaskini żeby rozeznać się w sytuacji, a Semen, holują kanister, podążył za nim.
Grota sypialna pogrążona była w półmroku i najwyraźniej pusta, ale dla Jakuba nie była to pierwszyzna. Przełączył się na postrzeganie pozazmysłowe i rozejrzał jeszcze raz. Mohatu siedział na samym środku jaskini i patrzył na niego.
- Ktoś ty? – zapytał prawie uprzejmie. – Z faktu, że mnie widzisz, wnioskuję, że jesteś Obdarzonym. Nie mylę się?
- Nie. Jestem Jakub Wędrowycz, egzorcysta.
- Ojej. Mam już wrzeszczeć, czy mogę trochę później? – zakpił duch.
- Śmiej się, śmiej, cholero – odgryzł się Jakub. – Póki jeszcze możesz.
Wyszedł z jaskini i nie zauważył jak za jego plecami duch pozdrowił go międzynarodowym znakiem pokoju. Na zewnątrz czekał już Ahadi i reszta stada.
- No i co? Załatwi go pan? – zapytał król z wyraźnym podnieceniem.
- Nu. Chodźmy skombinować kołeczek.
- Zabieramy zapasik? – Semen czule pogłaskał kanisterek.
Jakub machnął ręką.
- E, nie. Po co dźwigać? Zostaw tutaj. O, tam w jaskini jest zimno. Jak wrócimy to się dobrej, schłodzonej napijemy.
***
Mimo wielogodzinnych poszukiwań nie udało im się znaleźć odpowiedniego drzewa. Ahadi wpadał w lekki popłoch. Z każdą chwilą jego szanse na święty spokój topniały jak lód ,,Bambino” w Dolinie Śmierci.
- A może z akacji? – zaproponował w końcu.
Jakub spojrzał na drzewo nieufnie. Podszedł do niego, opukał, obejrzał gałęzie. To znaczy obejrzałby, gdyby najbliższa nie wisiała mu dobre trzy metry nad głową.
- Semen, a ty jak myślisz? Nada się? – zapytał towarzysza.
- Nie wiem. To ty tu jesteś egzorcystą, nie ja. Ale uważam, że można spróbować.
Jedna z lwic zręcznie wspięła się na drzewo i ułamała gruby kijek. Jakub wyciągnął wyostrzony jak brzytwa bagnet o kałasznikowa i usiadłszy pod drzewem, zaczął go strugać pogwizdując fałszywie jakąś bzdurną melodyjkę.
- Kim jest ten duch? – zapytał nie przerywając pracy.
Ahadi wyraźnie się zmieszał.
- To mój ojciec. Nazywał się Mohatu i on przywiódł nas na Lwią Ziemię. Ja jestem Ahadi.
Wyciągnął łapę ku egzorcyście. Jakub odłożył nóż i uścisnął prawicę króla.
- Miło poznać prawdziwego króla. – Sprawdził kciukiem ostrość kołka i pokiwał z uznaniem głową. Dźwignął się na nogi.
- Nu. Czas ruszać – mruknął. – Gdzie pochowaliście tego Micha Tu? – wyartykułował z trudem.
- Mohatu. – poprawił go Ahadi. - Zaraz pokażę. Ostrzegam tylko, że to ładny kawałek drogi stąd. Tam za wzgórzem. – Wyciągnął palec na południe.
***
Rafiki siedział na swoim baobabie, jak zwykle ponury. Specyfiki, nieważne jak je połączyć, przestały działać już dokumentnie i kombinował jak koń pod górę, żeby znaleźć coś, co mógłby wyjarać z efektem. Wtedy do głowy wpadł mu genialny pomysł. Jakub Wędrowycz i jego kumpel na pewno mają coś ciekawego! Ułożył wręcz szatański plan: Na Lwiej Skale nie ma teraz nikogo, bo pomagają w egzorcyzmowaniu Mohatu, więc się tam zakradnie i przeszuka kieszenie kurtek przybyszy, a potem zwieje z tym, co tam znajdzie. Jeżeli go o coś oskarżą, to się wyprze, a nikt przecież nie będzie się kłócił z szamanem. Prawie się uśmiechnął i niezwłocznie przystąpił do realizacji planu.
Najpierw biegł całkiem szybko, jak przystało na wychowanka buddyjskiego mnicha, ale w miarę zbliżania się do Lwiej Skały, jego prędkość malała, by na ostatnich metrach zamienić się w ostrożne stąpanie wojownika ninja na słowiczej podłodze. Rozejrzał się uważnie. Czarna esesmańska kurtka Jakuba wisiała na gałęzi ale nigdzie nie mógł dojrzeć munduru Semena. Nie wiedział, że kozak wcale go nie zdjął. Szaman jeszcze raz omiótł wzrokiem okolicę i zadowolony z całkowitego braku kogokolwiek w polu widzenia obmacał kieszenie złachmanionej szmaty, która od czasów wojny nie widział pralki, a zapewne i jej poprzedni właściciel za bardzo nie dbał o wygląd. Nie znalazł dużo. Zwitek linki hamulcowej z pętlą na końcu, granat ,,cytrynkę” i złotego carskiego rubla. Nieciekawe przedmioty, które Jakub nosił na wszelki wypadek.
Tym co naprawdę zwróciło jego uwagę, były dwie buteleczki – jedna z ciemnego szkła, tę przywłaszczył sobie bez mrugnięcia okiem, razem z monetą, a druga z plastiku. Ta pierwsza zawierała coś co z grubsza przypominało zielony, pokruszony opłatek. Nie miała jednak etykietki. Za to druga miała jej aż nadto. Szaman przeczytał ją dwukrotnie, za każdym razem równie uważnie, po czym odłożył buteleczkę na miejsce bardzo ostrożnie. Przez całą drogę z powrotem do domu zastanawiał się, po co Jakubowi takie specyfiki w kieszeni. Nie wiedział, że jednak ktoś obserwował jego poczynania.
***
Jakub otrzepał ręce. Na wpół rozłożone zwłoki Mohatu leżały tuż przed nim. Początkowo lwice nie chciały dokonać ekshumacji, ale gdy Ahadi stwierdził, że podobno duch przygotowuje się do grania Czajkowskiego, zrezygnowały. Z pomocą Semena egzorcysta odszukał serce władcy, władował w nie kołek i poprawił sporym kamieniem. Wygramolił się z dołu, do zakopywania którego, lwice zabrały się skwapliwie.
- No i to by było na tyle – stwierdził.
- Koniec? – Ucieszył się Ahadi. Egzorcysta przytaknął.
Z ukrytego w trawie wejścia do tunelu wylazło jakieś dziwne zwierzątko. Z grubsza przypominało łysego szczura, było tylko trochę większe i miało dłuższe zęby. Za to oczy wyglądały jak niepotrzebna ozdoba. Pociągnęło nosem i skierowało się prosto do króla.
- Ach! Czyż to nie nasz kochany władca Ahadi? – powiedział stworek zadziwiająco głębokim głosem. Staruszkowie spodziewali się raczej cienkiego pisku, więc byli trochę zawiedzeni.
- Wiesz co, Remington? Tak się pytasz, jakbyś mnie pierwszy raz widział – odparł Ahadi.
Zwierzątko podrapało się tylną łapą w ucho.
- Remingtoniusz Modelus VIII, jeśli łaska. Macie nadzieję pozbyć się tego ducha z Lwiej Skały?
Ahadi rozejrzał się dookoła w panice. Schylił głowę do poziomu Remingtoniusza i ściszył głos.
- Skąd o tym wiesz? Która ci doniosła? – machnął łapą w stronę oburzonych tym podejrzeniem lwic.
Stworek uśmiechnął się, ukazując długie, łopatowate siekacze. Puknął się pazurkiem w bok nosa.
- My wiemy wszystko, bo jesteśmy wszędzie. – Zwierzątko odwróciło się i skoczyło do nory, zanim król zdołał wyciągnąć pazury.
Jakub poklepał króla po ramieniu.
- U nas też jest coś takiego. Nazywa się KGB.
Ahadi pokręcił głową.
- Tutaj mówi się na nie kretoszczury. Trochę są upierdliwe, ale w sumie przydatne. – Król wzruszył ramionami, kończąc temat. - Wracajmy na Lwią Skałę. Chcę zobaczyć, czy udało się wyegzorcyzmować mojego kochanego tatusia w jasną cholerę.
- Co?! – obraził się Jakub. – Nie wierzysz w moje umiejętności? – W małych, świńskich oczkach egzorcysty zalśniły tak złośliwe ogniki, że król aż się cofnął i nakrył łeb łapami.
- No. Tak już lepiej. – Jakub dał się udobruchać.
Ruszyli z powrotem do królewskiego, pożal się Boże, pałacu.
***
- Hej, chłopaki! Co robicie? – Głos Sarabi poderwał Takę i Mufasę z miejsca. Odwrócili się i jak na komendę przyłożyli sobie palce do ust, uciszając lwiczkę.
- Śledzimy Rafikiego. – warknął Mufasa.
- A wy nam przeszkadzacie! – uzupełnił jego brat.
Sarabi odwróciła się w stronę, z której przyszła.
- Sarafinko! Chodź tutaj! Pobawimy się z chłopakami! – zawołała. Zeźlony jej zachowaniem Mufasa, chciał ją uderzyć, ale Taka zatrzymał jego łapę w powietrzu i pokiwał palcem. W sumie były to tylko głupie dziewuchy, ale lepiej nie robić sobie kłopotów.
Z trawy wyszła druga lwiczka, jaśniejsza niż Sarabi. Przywitała się z resztą i usiadła na ziemi.
- Po co mnie wołałaś, Sarabi? – zapytała.
- Chłopaki śledzą małpiszona. Chodźmy z nimi! – odparła przyszła królowa.
Taka i Mufasa popatrzyli po sobie i zgodnie kiwnęli głowami.
- Idziemy sami! – krzyknęli chórkiem. – Z dziewuchami się nie bawimy, ot co! – Zanim lwiczki przetrawiły to co usłyszały, oni biegli już przez sawannę w ślad za Rafikim. Sarabi i Sarafina zachichotały - Ach, ci chłopcy! i popędziły za nimi.
***
Dorosła część stada dotarła na Lwią Skałę jakieś pięć minut po tym jak lwiątka ją opuściły. Semen usiadł w cieniu drzewka by odpocząć po spacerze. Znaczy, to była to oficjalna wersja. Tak naprawdę, to chciał zaopiekować się jakubowym bimberkiem z gruszek. W tym czasie właściciel kanisterka i król szli do jaskini by, mimo wszystko, skontrolować efekt egzorcyzmu. Jakub po drodze zabrał swoją kurtkę, bo uznał, że jednak nie lubi jaskiniowego chłodu. Kozak odszpuntował kanister i powąchał bukiet. Albo raczej powąchałby, gdyby jakiś był. Jednak płyn w środku pachniał nijako, a już na pewno nie była to woń dobrego bimbru. Semen ostrożnie zajrzał do środka. Trochę to za przezroczyste, nawet jak na wyrób Jakuba – skonstatował. Pociągnął łyk i gwałtownie splunął.
- JAKUB! – ryknął. – Ktoś nam wódę wychlał! Sama woda została!
Słowa przyjaciela nie marnowały czasu na całą tę zabawę z uszami i od razu pognały do mózgu Jakuba. Tam zostały natychmiast przetworzone i zinterpretowane. Egzorcysta rzucił się do jaskini, po drodze przestawiając się na wzrok duchowy. Nie pomylił się. Mohatu, nawalony w belę, spał na podłodze w głębi groty. Nawet w miejscu gdzie stał, Jakub czuł zapach wódki.
Zawył i rzucił w króla granatem. Wyskoczył na zewnątrz i padł na ziemię. Ahadi, nie wiedząc co się dzieje, uczynił to samo. Pierdyknęło niemiłosiernie, zagwizdały odłamki, a z sufitu posypał się kamienny pyłek. Jakub wstał, otrzepał się i wrócił do jaskini. Kiedy zobaczył, że Mohatu olał eksplozję ,,cytrynki” i spokojnie chrapał dalej, zawył znowu i wybiegł na zewnątrz. Zatrzymał się dopiero koło Semena. Usiadł zdyszany i pociągnął z kanistra, Zapomniał, niestety, że teraz wypełniony jest on wodą i opluł siedzącą niedaleko lwicę.
- Co to jest?! – zapytał z gniewem, nie zdając sobie sprawy, że to w zasadzie pytanie retoryczne.
- Woda destylowana – odparł kozak. – Tylko skąd?
- Ten obezjajec, duch, wyciągnął cały spiryt – Jakub ochłonął nieco – i zostawił wodę. Jest teraz tak narąbany, że nie reaguje na nic – egzorcysta splunął soczyście.
- Znaczy, kołek nie pomógł?
Jakub pokręcił głową.
- Musimy wykombinować coś innego. – Poklepał się po kieszeniach i wyładował cały swój dobytek, szukając czegoś co może się w tej sytuacji przydać. Przeliczył przedmioty. Tylko raz musiał się wspomóc palcami.
- Coś mi się nie zgadza. Brakuje Ogłupiacza i piersiówki z wodą święconą. Rubla też. Musiałem zgubić, kiedyśmy się szarpali z Cthulhu.
Semen podniósł plastikową buteleczkę, którą wcześniej zainteresował się Rafiki. Na etykietce widniał koślawy napis Wiagra. Jakub używał owego specyfiku, będącego Ukraińską podróbką znanego leku na potencję, do utwardzania mięśni. Mieszał sproszkowane tabletki z olejem maszynowym i wcierał to w skórę. Dawało to naprawdę wymierne efekty, a skutków ubocznych jakoś nie było. Zresztą tak jak składu tego cuda. Cóż, Ukraińcy dbali o to, żeby klienci nie dowiedzieli się co tak naprawdę kupują. Jedynym znanym komponentem była bardzo silna szybkotężejąca żelatyna przemysłowa. Kozak westchnął i postawił buteleczkę koło piersiówki. Te dwa przedmioty razem, przypomniały mu pewien wojenny fortel. Szturchnął zamyślonego Jakuba i wskazał mu obie flaszki.
- Jakub, pamiętasz jak kiedyś załatwiłeś tych Niemców, co to stacjonowali Wojsławicach?
- Trochę tego było. Kiedy?
- W czterdziestym drugim. W grudniu, bodajże.
- Zatrutego bimbru im dałem, no i co? – odparł Jakub nie wykazując zbytniego zainteresowania. Nie czas teraz było na wspominanie wojennych przygód. Nagle na jego oblicze wypłynął szeroki słowiański uśmiech. Odebrał butelki od przyjaciela. Odkorkował Wiagrę i wysypał na dłoń kilka małych, fioletowych tabletek. Rozgniótł je i wsypał powstały proszek do piersiówki. Pomajtał nią jak doświadczony barman, budząc tym owacje lwic, i postawił przed wejściem do jaskini sypialnej. Odkorkował. Teraz trzeba było tylko zaczekać.
***
Rafiki usiadł na tym samym kamieniu, na którym wcześniej spotkał go Ahadi. Po drodze zahaczył jeszcze o swoje drzewo i zabrał stamtąd zestaw ziółek, zapałki własnej roboty i dwie faje z bambusa. Rozłożył cały majdan dookoła. Podniósł buteleczkę i spojrzał na nią pod słońce. Futro na jego twarzy nabrało na moment koloru głębokiej sepii. Odczytał etykietkę - ,,Ogłupiacz – Made in KGB”.
- Mój skarb – zasyczał.
Odkorkował flaszeczkę zębami i wyłowił z środka kilka zielonkawych płatków, którymi zręcznie nabił faję. Przypalił ją zapałką. Początkowo Ogłupiacz nie chciał się zapalić, ale w końcu zajął się płomieniem. Rafiki zaciągnął się głęboko gęstym dymem i momentalnie zwalił się z kamienia. Grzmotnął o ziemię, i z szerokim uśmiechem na pysku wpatrywał się rybim wzrokiem w horyzont, który teraz wydawał mu się po prostu śliczny. Ptasie trele delikatnie pieściły mu uszy i generalnie był cały w skowronkach. Mógłby tak leżeć całe życie. Nie zwracał uwagi na nic oprócz własnego szczęścia, więc nie usłyszał prowadzonej szeptem rozmowy. A przynajmniej nie zainteresowała go.
- Idź, ty tchórzu. Ja już kiedyś próbowałem i czy coś mi się stało?
- Muffy, ale ja nie chcę! Boję się, braciszku.
Mufasa westchnął teatralnie.
- Nie, to nie. Powiem wszystkim, że Taka boi się nawet pociągnąć z głupiej fajki. Ale będzie siara! Pielgrzymie! Jak stąd do Japonii!
- No dobra – odparł Taka niepewnie. – Niech ci będzie.
Lewek wyszedł z krzaków i podkradł się do zaćpanego szamana. Fifka walała się w trawie i już lekko przygasała. Taka podniósł ją i obejrzał się na brata. Mufasa ponaglił go gestem. Taka zebrał się w sobie i wciągnął dym z całych sił. Ścięło go z nóg jeszcze szybciej niż Rafikiego. Zobaczył jak Mufasa wychodzi z krzaków, zaśmiewając się do bólu. Za nim z trawy wyszła Sarabi i Sarafina.
Więc to tak! – pomyślał Taka ze złością. – Temu złamasowi chodziło tylko o ośmieszenie mnie przed dziewczynami. I ktoś taki ma zostać królem! Po moim trupie! – Zerwał się i z ryczkiem skoczył na brata. Zaczęli się kotłować po ziemi. Taka drapał i gryzł Mufasę, ale był od niego znacznie mniejszy i mniej doświadczony, więc nie miał zbyt dużych szans w walce. Brat w końcu przygwoździł go do ziemi i trzasnął w pysk na odlew. Szkoda tylko, że ,,zapomniał” schować pazurów. Uderzenie zostawiło brzydkie, poszarpane rozcięcie, biegnące przez oko. Taka stracił przytomność. Mufasa, z pomocą lwiczek zarzucił go sobie na plecy i, z uczuciem, że właśnie popełnił najgorszy błąd swojego życia, powlókł się do domu. Rafiki nadal leżał w bezruchu. Nawet nie zauważył, że za jego plecami właśnie rozpoczął się dramat Lwiej Ziemi.
***
Mohatu otworzył oczy i ziewnął potężnie. Potwornie bolała go głowa, w wzrok skrywała zielonkawa mgiełka. Na gwałt szukał klina, tak jak uczył go ojciec. Teoretycznie ducha nie powinien męczyć kac, ale on wchłonął w siebie przeszło dwanaście litrów stuprocentowego alkoholu. Taki wyczyn mógł zaszkodzić każdemu, nawet jeżeli był już martwy. Król pociągnął nosem. Wyraźnie czuł zapach bimbru. Idąc za węchem trafił do piersiówki Jakuba. Pewnie w normalnych warunkach, to że egzorcysta zostawił swoją flaszkę w zasięgu jego łapy, akurat kiedy jej potrzebował, wydałoby się mu podejrzane, ale teraz nie myślał o niczym innym, tylko o swojej zbolałej czaszce i tych cholernych, tupiących myszach. Przycisnął pysk do szyjki piersiówki i włączył ssanie. Już po pierwszym łyku bimber wydał mu się podejrzany w smaku, ale było już za późno. Doprawiona ukraińskim specjałem wódka popłynęła w głąb jego wypełnionego ektoplazmą ciała. Poczuł, że zaczyna zastygać. Próbował dać krok w przód, ale łapy odmówiły mu posłuszeństwa. Siła jego ducha była już niewystarczająca, by poruszyć, skostniałe już dokumentnie, ciało.
Jakub spokojnie wyszedł zza węgła. Spojrzał na króla z nieszczerą dobrotliwością.
- A widzisz. Bozia pokarała za chlanie cudzego bimbru bez pytania.
Mohatu nie odpowiedział. Nie mógł. Przypominał teraz posąg z bardzo sztywnej galaretki.
Do jaskini wparadowali Semen i Ahadi oraz kilka lwic.
- Skończył pan? – zapytał obecny władca.
- Jeszcze nie. Ale na razie jest nieszkodliwy. – Poklepał Mohatu po głowie. – Semen? Ty masz przy sobie swoją piersiówkę? Muszę się napić.
- Jasne. Ale za to pożycz mi zapalniczki. – Kozak wyjął z kieszeni munduru ładną, srebrną piersiówkę ozdobioną carskim orłem, najwyraźniej własność jakiegoś oficera. Jakub podał mu odrapaną zapalniczkę Zippo. Znalazł ją w ręce jakiegoś dresa, który próbował wedrzeć się na jego podwórko, ale zamiast przyjęcia chlebem i solą, spotkał się z granatem obronnym.
- Dobry bimberek. Dziewięćdziesiąt procent jak obszył.
Kozak odpalił skręta z tytoniu z własnej hodowli. Aromatyczny dymek rozszedł się w jaskini, powodując kaszel i prychanie zgromadzonych kotów. Semen popatrzył na nie ze współczuciem. Jakie te zwierzaki dzisiaj słabe – pomyślał.
Za ich plecami, niezauważony, Mohatu ruszył łapą. Potem drugą i następną.
- Nie tacy próbowali, Jakub – warknął.
Egzorcysta wykonał nagły w tył zwrot. Król krążył po jaskini. Jakub pociągnął z piersiówki tęgiego gula i złożył palce w znak tanabi. Zalśniły na czerwono. Król krążył po jaskini, a egzorcysta przetaczał bimber z jednego policzka do drugiego.
Obserwowali się. Byli odwiecznymi wrogami – egzorcysta i duch. Ich pojedynek nie różnił się niczym od tych, które toczyli szamani w głębokich dżunglach, bokorowie na bagnach czy księża w kościołach. Był równie zacięty i bezlitosny. Nie ustąpią dopóki jeden nie odejdzie w zaświaty.
Mohatu wyciągnął pazury i skoczył. Jakub odskoczył i splunął bimbrem na swoje palce. W króla uderzył strumień jak z miotacza ognia. Łatwopalna ektoplazma zajęła się od razu i po chwili z Mohatu została tylko smętna kupka cuchnącego popiołku. Jakub rozgarnął ją butem.
Rozległy się pierwsze brawa, które po chwili przeszły w gromkie owacje. Obaj przyjaciele skłonili się głęboko. Ahadi wystąpił z tłumu lwic.
- Wspaniała akcja! Gratuluję i dziękuję, w imieniu całego stada Prajdlanderów! A co do zapłaty. – Uśmiechnął się obłudnie. – To my biedni są, ale możemy kawałek dobrego mięska z antylopy dać. Może być?
- Nie trzeba. Powiedzcie nam raczej jak mamy wrócić do domu.
- A! To całkiem proste! Musicie iść na północ. Tam się kręcą naukowcy, to się zabierzecie z nimi.
Pożegnali się. Ahadi nakazał kilku lwicom odprowadzenie przyjaciół m odpowiednie miejsce. Kiedy tylko się oddaliły, za górki wyjechał, znosząc tumany kurzu, dżip reporterów z Animal Planet. Z trudem, bo z trudem, głównie na migi, udało im się wyjaśnić cel podróży i po kilku dniach stali już w hali odpraw lotniska Okęcie, czekając na syna Jakuba.
***
Wielce Szanowny Dyrektor Wytwórni Disneya przekartkował trzymany w ręku maszynopis. Spojrzał na siedzącego przed nim człowieka poprzez dym z cygara i kontynentalną połać biurka.
- Panie... – zaciął się.
- Pilipiuk. Andrzej Pilipiuk.
- Może. A więc, panie Pilipiuk, uważa pan, że to się nadaje na scenariusz prequela Króla Lwa?
Pilipiuk poczuł, że zaczyna się pocić. Na pomysł sprzedaży swoich opowiadań wytwórniom filmowym wpadł podczas swoich ostatnich wakacji na Majorce. Jak na razie tylko jedna się zainteresowała. Studio Troma wykupiło prawa do kilku tekstów, ale za psie pieniądze. Szukał więc okazji do większego zarobku. Studio Disneya wydawało mu się pewnikiem. Przynajmniej do czasu.
- Oczywiście – odparł pokornie. – Inaczej nie zajmowałbym pana bezcennego czasu.
- Aha. Jasne. – Dyrektor podniósł się z fotela jak góra. – GŁUPA RŻNIESZ, CZY CO?! WYNOCHA MI STĄD, BO OCHRONIARZAMI POSZCZUJĘ!– ryknął niespodziewanie.
Andrzej przypomniał sobie dwóch facetów, których widział na korytarzu. Początkowo wziął ich za rekwizyty albo modele do jakiegoś filmu. Na przykład King Konga. Nie tracił czasu na zabranie swojego tekstu. Ratowanie własnego życia było ważniejsze. Skoczył do drzwi, ścigany przez wymyślne pogróżki i przekleństwa. Ochłonął dopiero na zewnątrz. Pokręcił głową i ruszył przed siebie. Może w Dreamworksie coś wezmą? – pomyślał.
Dyrektor obserwował oddalającego się pisarza. Kiedy uznał, że tamten jest wystarczająco daleko, odwrócił się i wcisnął przycisk interkomu oznaczony jako ,,Secretary”.
- Słucham pana? – odezwał się seksowny głos. – Życzy pan sobie masaż?
- Może później, kotku. – Oblizał się lubieżnie. – Na razie przyślij do mnie Roba Minkoffa i Rogera Allersa - Spojrzał jeszcze raz na opowiadanie Pilipiuka. – I nie ma mnie przez następną godzinę. Dla nikogo. |
|